Wielka jest radość wolnego świata wywołana zwycięstwem Joe Bidena. Mamy się z czego cieszyć, jednakże spoza słusznych, choć mało oryginalnych deklaracji oraz komentarzy przezierają refleksje mniej „legalne”. Czy koniecznie ciągle muszą rządzić starsi panowie o białym kolorze skóry? Czy kobiety u władzy wciąż muszą być łaskawie nominowane przez swoich światłych kolegów? Czy naprawdę obowiązuje nas retoryka zgody narodowej i powszechnej miłości, skoro wszyscy wiemy, że świata nie można zaczarować słówkami, a powstrzymywanie gniewu i robienie dobrej miny do złej gry może skończyć się katastrofą?
Jednym z ciekawych aspektów zwycięstwa Demokratów jest katolicyzm Bidena. Dla ludzi przekonanych, że katolik nawet w całkowicie świeckich okolicznościach powinien dawać świadectwo wiary i przestrzegać jej nakazów, pozostając posłusznym nauczaniu Jezusa, przekazywanemu przez Kościół, oficjalnie głoszona niesprzeczność wiary i bezwyznaniowości państwa może wydawać się hipokryzją. Jak można nosić w kieszeni różaniec (jak Biden), a jednocześnie opowiadać się za tzw. aborcją na życzenie?
Jeśli chodzi o oficjalne wyjaśnienie, to nic się nie zmieniło. Wolny kraj wolnych ludzi to taki, w którym na równych prawach żyją osoby o różnych przekonaniach i odmiennej tożsamości kulturowej. Łączy ich w jeden polityczny naród wspólne państwo, które służy wszystkim obywatelom, gwarantując im równe prawa i poszanowanie dla ich przekonań i wyborów. Państwo, chroniąc jak najszerszą wolność obywateli i dbając o to, aby mogli czuć się równi w życiu publicznym, wystrzega się faworyzowania jakichkolwiek przekonań religijnych. Dlatego rządy i prawo muszą opierać się na wartościach politycznych budujących konstytucyjną wspólnotę narodową, nie zaś na przekonaniach właściwych większości (ani mniejszości) kulturowej bądź religijnej.