Wszyscy się zastanawiają, co się dzieje z polskimi kobietami. Brutalne zajścia z ich udziałem budzą coraz większy niepokój. Podczas niedawnej manifestacji w Warszawie tłum kobiet usiłował rozpędzić zwarte oddziały policji gromadzące się wokół ronda Dmowskiego. Z kolei policjanci zgromadzeni na ulicy Marszałkowskiej zostali przez kobiety otoczeni i wzięci w kocioł. Uzbrojeni w pałki i miotacze gazu funkcjonariusze bronili się dzielnie i mimo presji protestujących odmówili rozejścia się.
Zdaniem rządu funkcjonariusze wyszli na ulicę w obronie swoich konstytucyjnych praw do rozpędzania nielegalnych demonstracji. Niestety, demonstrujące kobiety swoim zachowaniem brutalnie uniemożliwiły im rozpędzenie siebie, a podejmując czynności wobec policjantów, nawet się im nie przedstawiały. Doprowadziło to do eskalacji konfliktu i powstania zagrożenia dla zdrowia policjantów, którzy – zmuszeni do użycia pałek i pojemników z gazem – mogli wyrządzić sobie dużą krzywdę.
Część mediów broni policji, podkreślając, że jej żywiołowe poczynania w przeciwieństwie do akcji kobiet nie miały znamion akcji zorganizowanej. To, że niektóre działania policji trudno racjonalnie wytłumaczyć, nie dziwi, ponieważ do dziś nie udało się ustalić, kto i w czyim imieniu faktycznie tymi działaniami kierował. Z informacji dziennikarzy i nagrań pochodzących z Sali Operacji Policyjnych wynika, że formalnie odpowiedzialny był zastępca komendanta stołecznego, ale podobno polecenia wydawał osobiście komendant stołeczny. Niewykluczony jest także współudział komendanta głównego i kilku innych funkcjonariuszy, których nazwisk do tej pory nie ustalono.
Z ustaleń policji wynika, że protestujące kobiety dopuściły się naruszenia nietykalności cielesnej funkcjonariuszy poprzez machanie im przed oczami legitymacjami poselskimi i dziennikarskimi.