Długo liczono na to, że któraś z afer w końcu pogrąży rządzącą formację, że zużyje się naturalnie bądź trwale rozsadzą ją wewnętrzne konflikty. Zjednoczona Prawica okazywała się jednak wańką-wstańką. Bywało, że traciła już w sondażach 10 pkt procentowych, doganiała ją Platforma (tak jak ostatnio w sondażu Kantaru obie formacje miały po 25 proc.), a nawet swego czasu Nowoczesna, ale to były incydenty. Szybko następowało odbicie, a zaraz potem kolejna górka, nawet z nadróbką (patrz wykres). Zdarzenia, które powinny były powalić słonia, na formacji Jarosława Kaczyńskiego nie robiły większego wrażenia. Niezliczone pokazy arogancji, prywaty, nepotyzmu, o łamaniu konstytucyjnego porządku nie wspominając, nie naruszały dotąd istotnie gmachu władzy PiS.
Psychologowie społeczni i politolodzy zastanawiają się nad tym fenomenem. Kiedy partia, po zdawałoby się niewybaczalnej i kompromitującej wpadce, znacząco traci poparcie, co sprawia, iż wkrótce wraca do poprzedniego poziomu sympatii? Czy wstyd po słynnym głosowaniu w sprawie Tuska 27:1 nagle przestał być ważny, czy sławetne nagrody premier Szydło dla ministrów, „które się należały”, nie powiedziały wyborcom wystarczająco dużo? A co z aferami Kuchcińskiego, Banasia, Srebrnej, potraktowaniem „z buta” niepełnosprawnych, medycznych rezydentów, lekarzy, nauczycieli? Co z kompromitacją związaną z ustawą o IPN, z palcem Lichockiej, zagadkowymi interesami rodziny Szumowskich, działkami Morawieckiego, „zdradzieckimi mordami”, operacjami Sasina wokół tzw. wyborów pocztowych, dwiema aborcyjnymi awanturami, wreszcie z epidemicznym chaosem czy groźbą unijnego weta? A to tylko wybrane pozycje z obszernego katalogu.
Wygląda to tak, jakby najpierw obywatele bardzo się oburzali, byli ciężko zdegustowani, a potem im nagle przechodziło.