Jak trudno żyć między niebem a ziemią! Sięgać myślą i uczuciem nieskończoności, a ciałem i zmysłami tkwić w świecie nieustannie i do znudzenia walczących o byt, a w końcu zawsze umierających zwierząt. Czy można by jakoś tak żyć po ludzku – ani w niebie jak bezcielesny duch, ani przy ziemi, czekając aż ta nas ostatecznie pochłonie? Na takie prawdziwie ludzkie życie, jakiego nie znamy (choć może znali je nasi przodkowie, dawno, dawno temu), mamy wszak nieustająco nadzieję. Może nie doświadczymy sami tych pięknych czasów, gdy wszystko nareszcie się ułoży, a człowiek będzie człowiekowi człowiekiem na wspólnej, dobrej ziemi, bezpiecznej, przyjaznej i płodnej, lecz jeśli nie my, to może nasze wnuki. Ta piękna wiara, że życie ma sens, bo przygotowuje lepszy świat dla naszych potomnych, łączyła starożytnych Żydów żyjących w ucisku obcych potęg z romantycznymi wizjonerami XIX w. i rewolucjonistami lejącymi krew arystokratów.
To wiara mesjańska – najbardziej uniwersalne wierzenie i nadzieja wszystkich ludów kochających życie. Podzielają ją chrześcijanie z wyznawcami islamu, progresywni liberałowie z bezwyznaniowymi komunistami. W imię tej wiary, owszem, nieraz i mordowano, lecz najpełniej dochodzi ona do głosu w odmienionym czasie świątecznym, który zapowiada swą uroczystą łagodnością blask epoki mesjańskiej – tysiącletniego szabatu (albo niedzieli). Bo gdy przyjdzie On, zawsze już będzie jasno i ciepło, a w sercach będzie tylko pokój i radość, jak przy świątecznym posiłku. Mesjańskie świętowanie – oczekiwanie na objawienie się naszego zbawcy (albo i Zbawiciela) – to coroczna próba przed prawdziwym nadejściem Syna Człowieczego. A nawet więcej niż próba, bo czekanie na zbawcę narodu już samo przez się jest czasem wyjątkowym, wyniesionym ponad niziny na wpół zwierzęcej, przepełnionej znojną krzątaniną egzystencji barbarzyńskich plemion, które nie poznały jeszcze Obietnicy i Zakonu.