Ostatnia dekada w polskiej polityce to nie tylko opowieść o duopolu PO-PiS, ale też o nieudanych próbach jego przełamania. Nazwiska liderów, których formacje po początkowym rozbłysku traciły znaczenie – Janusz Palikot, Paweł Kukiz, Ryszard Petru, Robert Biedroń – służą dziś jako argumenty osobom, które podobny los wróżą Szymonowi Hołowni. Na razie ruch Hołowni trzyma się na trzecim miejscu w sondażach i mimo minimalnej obecności w Sejmie jest widoczny w przestrzeni publicznej. Trzeci stopień podium, dłużej lub krócej, zajmowali jednak wszyscy wymienieni wcześniej poprzednicy Hołowni (Petru był nawet wyżej). Lider Polski 2050 zapewnia, że nie popełni ich błędów. Do wyborów jednak daleko (zwłaszcza jeśli odbędą się planowo, jesienią 2023 r.), przed byłym prowadzącym „Mam talent!” stoi więc szczególnie niełatwe zadanie.
– Naszym celem jest przede wszystkim zbudowanie silnej, wspaniałej reprezentacji w przyszłej kadencji, a nie w tej. W tym parlamencie potrzebujemy pragmatycznego minimum, jakim jest koło – mówi Hołownia POLITYCE. By mieć szanse na duży klub za kilka lat, jego ruch musi ustrzec się błędów i wykorzystać cały dostępny kapitał. Kluczowy jest, rzecz jasna, sam lider. Już na starcie kampanii prezydenckiej miał on ważną przewagę nad innymi politycznymi nowicjuszami: rozpoznawalność, której budowa kosztuje i trwa. To między innymi ona pozwala mu dziś zdobywać wysokie, nawet pierwsze, miejsca w rankingach zaufania do polityków. – Na niego jest dzisiaj popyt. Z jednej strony pokoleniowy, to apetyt na lidera młodszego od reszty stawki. Druga rzecz to popyt poza dużymi miastami, bo Hołownia, wbrew pozorom, nie jest kandydatem wielkomiejskim – uważa prof. Rafał Matyja, który doradzał debiutującemu kandydatowi w początkach kampanii.