Po raz pierwszy, odkąd pamiętam, nowy rok witamy bez sylwestra, bez prywatek, zabaw miejskich, bez fajerwerków. 2020 rok odchodzi do historii cicho, pod osłoną nieformalnej godziny policyjnej. Według rozporządzenia o tzw. narodowej kwarantannie będziemy mogli wyjść z domu dopiero o poranku 1 stycznia, ale – po prawdzie – też nie bardzo wiadomo po co, bo do 17 stycznia zamknięte ma być wszystko, od galerii do gór. Słowo „lockdown”, jeszcze wiosną brzmiące obco, stało się już częścią codziennego słownika: wiemy, że ten „lokdałn” może wracać, że będzie nad nami wisiał tak długo, dopóki eksperci nie uznają, że pandemia się skończyła.