Jestem ateistą tak zdeklarowanym, że nawet Anioł Stróż ode mnie odfrunął 45 lat temu i teraz robi podobno u Obajtka. Może dlatego patrzę na Kaczyńskiego przemawiającego od ołtarza w kościele w Starachowicach jak na bulgoczący kocioł z bielizną. Mało mnie to wzrusza. Jeśli zaszłaby taka polityczna potrzeba – a zawsze zajść może – to prezes na ambonie zdjąłby nawet spodnie… Przepraszam, miałem oczywiście na myśli, że marynarkę by zdjął, tylko nogawki mi się z rękawami pomyliły. Kaczyński całe życie jest na swoim miejscu, więc o co te pretensje? Widocznie miał taką potrzebę, żeby coś powiedzieć jako ministrant bez teki. Akurat od tego Kościół się na pewno nie zawali. I nawet wierzący księża nic mu nie zrobią.
Usłyszałem niedawno określenie: „mózg na kod kreskowy” (autora nie znam). Potęga. Idę do sklepu, kupuję coś i widzę przed sobą długi płotek z pionowych kreseczek. Kasa daje znać, że to woda mineralna, a ja wiem, że między tymi sztachetkami czai się Sokrates.
Bo weźmy choćby doradcę prezydenta i niech się na przykład nazywa Zybertowicz. Akurat rzeczywiście tak się nazywa. Andrzej ma na imię, co jeszcze bardziej podkreśla, że nie jest to imię przypadkowe. Otóż pan profesor łatwo i przystępnie wytłumaczył nam, dlaczego od roku dramatycznie rośnie liczba zgonów w kraju. Zauważył, że trzeba przeanalizować różne kwestie, w tym przede wszystkim fatalny sposób odżywiania się Polaków. Ma rację. Rząd otacza każdego z nas sześcioma tarczami wsparcia finansowego, ludzie mają forsy tyle co Orlen gazetowych stron. Ale Polak skąpirus gotuje zupę na zzieleniałych parówkach, bo myśli, że to świeży szczypior. A gdybyśmy odżywiali się zdrowo, to kto wie, może w ogóle byśmy nie umierali na covid, zawały lub nowotwory i każdy z nas doczekałby w zdrowiu późnej starości?