Nowy pakt społeczny, deregulacja gospodarki, odblokowanie prywatnej przedsiębiorczości. Oto deklaratywne zamiary wicepremiera Gowina na najbliższe miesiące. Na razie adresowane do partnerów z PiS, ale później być może już niekoniecznie. Wicepremier stara się wyjść na przyjaciela biznesu ograniczanego covidowymi restrykcjami, ale też – kiedy jest taka polityczna dyspozycja – postraszyć nieprzyznaniem pomocy rządu dla tych, którzy się lockdownowi sprzeciwiają. I tak wciąż lawiruje między zmarszczeniem brwi przez Jarosława Kaczyńskiego a mglistymi nadziejami opozycji na odebranie PiS sejmowej większości. Gowinowi wydaje się, że wciąż jest podobnie atrakcyjny dla Kaczyńskiego, jak i dla opozycji. Że pozostaje jedynym cywilizacyjnie akceptowalnym łącznikiem pomiędzy PiS i antyPiS, i kiedyś to politycznie skonsumuje.
Jeszcze pół roku temu, po sprzeciwie wobec majowego terminu wyborów prezydenckich, wydawało się, że dni Jarosława Gowina w obozie Zjednoczonej Prawicy są policzone. Jesienią nieoczekiwanie jednak wrócił do poważnej gry i od tej pory jego pozycja stale rośnie. Kaczyński wzmocnił Gowina jako przeciwwagę dla sprawiającej mu duże kłopoty frakcji Zbigniewa Ziobry. Dziś Gowin jest jednym z głównych architektów polityki ekonomicznej rządu, stara się zapobiegać buntom przedsiębiorców, koordynuje strategie z europejskimi partnerami. I można odnieść wrażenie, że po raz pierwszy naprawdę jest w swoim żywiole. Przed laty kojarzony przede wszystkim z kulturowym konserwatyzmem, już wtedy dawał do zrozumienia, iż w polityce wolałby się zajmować realizacją swojego wolnorynkowego credo. Tyle że z thatcherowsko-reaganowskim profilem niezbyt pasował do polskich podziałów.
Z tego powodu po żadnej stronie nigdy nie był do końca swój i gdziekolwiek trafił, zawsze musiał lawirować.