Odkąd dzieci z klas I–III wróciły do szkoły, jako matka 9-latka, który w końcu nie uczy się online, z własnymi rodzicami spotykam się już tylko na spacerach. W ubiegłą niedzielę wieczorem poszłam z mamą na przechadzkę po Starym Mieście, nacieszyć oko iluminacją świąteczną, która jeszcze przez chwilę wytwarza ślad węglowy na Krakowskim Przedmieściu. Chciałyśmy obie poczuć się przez chwilę jak przed wojną, jak przed covidem, w czasach, gdy robiło się takie zwariowane rzeczy, jak jedzenie ciastek w kawiarni hotelowej albo picie grzanego wina po łyżwach na Rynku.