Polska dzisiejsza to jest Rzeczpospolita Przedsiębiorców. Za młodu uczono nas, że siłą przewodnią jest klasa robotnicza, ona jest motorem postępu, to ona stanowi parowóz dziejów. Ubrani w szkolne mundurki recytowaliśmy na akademii 1-majowej wiersz Władysława Broniewskiego:
„Tam – bezrobocia, strajki, głód./Tu – praca. Natchniony traktor./Tworzy historię zwycięski lud./Chwała faktom!”.
A faktem jest, że teraz, jeżeli ktoś może zastrajkować, to nie stoczniowcy ani górnicy, lecz przedsiębiorcy, zwani kiedyś pogardliwie kapitalistami. To ich strajku boi się rząd. Jeżeli kogoś władza się obawia, to na pewno nie ludzi pracy, zwanych kiedyś proletariatem albo klasą robotniczą. Ta już dawno przestała bić się o swoje, podobno nawet już w ogóle nie istnieje. Jak może bić się coś, co zostało już pobite? Więc policja polityczna, rozmaici profesorowie i pisarczyki IV RP, ścigają teraz nie komunistów, ale „marksistów lub neomarksistów”.
Wzorcem osobowym już prędzej jest Henryka Bochniarz – pierwsza dama biznesu, niż przodownik pracy Wincenty Pstrowski. Rząd boi się Strajku Kobiet, a najbardziej – Lewiatana i jemu podobnych organizacji biznesu. Jak biznes stanie okoniem, to kraj leży. Kto jeszcze ma taką moc? Władza trzyma rękę na pulsie przedsiębiorców, prezydent spotyka się z przedsiębiorcami, premier chwali się, ile miliardów dostali przedsiębiorcy i zapowiada dalsze kroplówki dla tych krwiopijców. Podkreśla, że są to miliardy czysto polskie, z kasy państwa polskiego, żeby broń Boże nikt nie pomyślał, że ratuje nas „wyimaginowana wspólnota” (Duda). Przedsiębiorcy to samo dobro, crème de la crème. Tworzą miejsca pracy, a to jest najważniejsze.
Trudno temu zaprzeczyć.