Nie ma szans, by drogą oficjalną dowiedzieć się, ilu doradców ma prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński. Bank konsekwentnie odmawia ujawnienia tej listy. „Informacje dotyczące zatrudnienia w NBP pracowników niepełniących funkcji publicznych są objęte ochroną prawną z uwagi na prywatność osób, których dotyczą” – to standardowa odpowiedź dla mediów.
Czasami jakiś doradca publicznie się do tego przyzna, jak ostatnio Paweł Mucha, którego ze swojej kancelarii chciał się pozbyć prezydent Andrzej Duda. W styczniu Mucha wylądował w fotelu doradcy prezesa NBP z pensją większą niż ma głowa państwa, podobno około 25 tys. zł.
Spokojna zawodowa przystań
Adam Glapiński długo bronił tajności wynagrodzeń, ale został zmuszony do ich ujawnienia dwa lata temu, kiedy wybuchła afera z jego najbliższymi współpracowniczkami. Okazało się, że szefowa jego gabinetu Kamila Sukiennik i dyrektorka departamentu promocji i komunikacji Martyna Wojciechowska były jednymi z najlepiej opłacanych pracowników w całym banku, średnio z premiami zarabiały po niemal 50 tys. zł miesięcznie. NBP to wyjątkowa pod względem zarobków instytucja publiczna. W ustawie zapisano, że pensje w banku centralnym muszą być dostosowane do tych w sektorze finansowym. Chodzi o to, by dla ekspertów były wystarczająco atrakcyjne.
Prezes Jarosław Kaczyński, wiedząc, że ujawniona przez media wielka kasa drażni elektorat, i podobno sam był trochę tymi zarobkami zniesmaczony, w roku wyborczym 2019 kazał uchwalić ustawę o jawności pensji. Jednak z pokazywanego raz do roku zestawienia niewiele wynika. Wynagrodzenia z 2020 r. poznamy pod koniec marca. Wykaz za 2018 r. wymienia osiem stanowisk doradców prezesa NBP, ale bez podawania ich nazwisk. Średnie pensje wynoszą od 20 do 38 tys.