Wydawało się, że mamy szanse na normalność – bo liczba zakażeń systematycznie spadała i oscylowała w styczniu wokół 5 tys. dziennie. Nagle i w Polsce, i w sąsiednich krajach statystyka odbiła ostro w górę, dochodząc do ponad 8 tys. przypadków, a niektóre z nich to efekt zakażenia zmutowanym wirusem.
Minister zdrowia Adam Niedzielski oficjalnie ogłosił, że weszliśmy w trzecią fazę pandemii. Konsultant krajowy w dziedzinie chorób zakaźnych prof. Andrzej Horban dodał, że jeśli tempo wzrostu zakażeń się utrzyma, w ciągu najbliższych tygodni możemy wrócić do sytuacji z najgorszego okresu – czyli późnej jesieni, gdy diagnozowano 25–30 tys. nowych przypadków dziennie. A to poziom, przy którym służba zdrowia przestaje być wydolna. Z budową szpitali tymczasowych rząd się spóźnił jesienią, zimą stały niemal puste albo zmieniano je w punkty szczepień. Być może teraz będą mogły wspomóc system, uchronić go przed załamaniem.
Skąd obecny wzrost? Eksperci mówią o odroczonym efekcie otwarcia szkół dla młodszych klas i wznowienia działalności galerii handlowych. Do tego przeciągająca się zima, która trzymała ludzi w zamkniętych pomieszczeniach, a tam ryzyko zarażenia jest największe. Rolę odegrało też zmęczenie materiału. No i dalej: protesty przedsiębiorców, skądinąd słuszne, bo ogromne rzesze ludzi tworzących polską gospodarkę pozostały bez jakiejkolwiek pomocy – przerodziły się w protesty przeciwko ograniczeniom covidowym w ogóle. Z ostatnich sondaży wynika, że popierało je 70 proc. Polaków. Zakopane było chyba eksplozją tej negacji.
Uciekinierzy z systemu
Pośrednia odpowiedź może być też taka, że od dłuższego czasu nie doszacowujemy odsetka zarażonych. Kłopoty z rządowymi strategiami radzenia sobie z wirusem zaczynają się już od tego, że rząd nie wie, ilu naprawdę jest zarażonych, i robi wszystko, by się tego nie dowiedzieć.