Mamy jeszcze więcej zakażeń. W całej Polsce średnio o połowę więcej niż na początku lutego, a w województwie warmińsko-mazurskim – wielokrotnie więcej. Liczba nowo zarażonych każdego dnia przekracza 8 tys. osób. W marcu lub na przełomie kwietnia możemy wrócić do sytuacji z jesieni.
Mamy też kolejne dopiski, skreślenia i ostre zwroty na rządowej mapie radzenia sobie z wirusem. Pod koniec stycznia ogłoszono luzowanie obostrzeń i likwidowano godziny dla seniorów, z początkiem lutego otwarto muzea i kina, później stoki narciarskie, a w walentynkowy weekend hotele. Ale już dzień później, w poniedziałek 15 lutego, obwieszczono zbliżającą się trzecią falę pandemii i komplikacje spowodowane pojawieniem się nowych szczepów wirusa. Polacy, którzy zmęczeni pandemią licznie ruszyli w otwartą właśnie Polskę, usłyszeli od ministra, że trzecia fala to ich wina. Rząd zapowiedział też powrót do obostrzeń, ale nie powiedział jakich.
Parę dni potrzymano w niepewności najemców sklepów w galeriach handlowych, hotelarzy, wreszcie restauratorów, którzy, pozostawieni od jesieni w blokach startowych, od stycznia otwierali lokale na dziko i od dawna mają nadzieję, że będą mogli wrócić do pracy. A także właścicieli i pracowników siłowni, które pozostają zamknięte na głucho od jesieni. Jednak wprowadzone z końcem lutego restrykcje okazały się oszczędne. Być może dlatego, że Polacy mają coraz bardziej krytyczny stosunek do obostrzeń; jeszcze w styczniu, pytani w badaniach, najczęściej przyznawali, że restrykcje są słuszne, za zbyt duże uważał je mniej niż co piąty, ale w lutym liczba przekonanych, że restrykcje są nadmierne, zaczęła przeważać nad przekonanymi o ich niezbędności. Wprowadzono więc obowiązek zasłaniania twarzy maseczkami (a nie szalikami czy przyłbicami) i zalecono siedzenie w domu w miarę możliwości.