Na wszechobecnych w Polsce billboardach przedstawiających płód w łonie matki pojawił się dopisek: „Hospicja perinatalne”. Chodzi o placówki zapewniające opiekę, medyczną i psychologiczną, kobietom i rodzinom spodziewającym się dziecka ze zdiagnozowaną wadą letalną. Funkcjonują w kraju od dekad, ale od czasu październikowego wyroku Trybunału Julii Przyłębskiej są przedstawiane jako „alternatywa” dla aborcji z przesłanek embriopatologicznych.
Projekt wsparcia hospicjów i, szerzej, kobiet w ciąży, które odebrały taką diagnozę, szykuje Solidarna Polska. Zakłada on m.in. wprowadzenie do szpitali „koordynatorów perinatalnej opieki paliatywnej” i konsyliów złożonych z lekarzy i psychologów, którzy pomogliby wskazać miejsce porodu i ustalić, co zdarzy się później. „Nie powinna na tej samej sali przebywać kobieta, która ma wiedzę, że jej dziecko urodzi się z wadą śmiertelną, czasem będzie żyło kilka minut, czasem kilka godzin, i radosna matka, która wie, że urodzi się dziecko zdrowe” – tłumaczył wiceprezes SP i minister z Kancelarii Premiera Michał Wójcik, przedstawiając założenia stosownej ustawy. Na lekarzach ginekologach spocząłby obowiązek informowania pacjentek o istnieniu hospicjów perinatalnych, wystawialiby też skierowania. Projekt regulowałby ponadto zasady pochówku.
Hospicjum perinatalne to nie miejsce, lecz koncepcja – tak o tego rodzaju pomocy mówią ci, którzy jej udzielają, zwykle – fundacje. Czasem są to placówki stacjonarne (kilkanaście w kraju), a czasem zespoły specjalistów świadczących opiekę od chwili postawienia diagnozy do śmierci dziecka, niezależnie od tego, czy umiera po paru godzinach, tygodniach czy latach. Fundacje i organizacje wspierające rodziny po utracie dziecka utrzymują się głównie z darowizn, subwencji, dotacji i wpływów z 1 proc.