Wolne i autonomiczne wyższe uczelnie są solą w oku władzy autorytarnej. Wcześniej czy później dochodzi do kolizji. Zgodnie z własną zapowiedzią PiS idzie po uniwersytety. Podobny marsz miał miejsce wkrótce po wojnie, w latach 40. w PRL.
Politycy PiS, z prezesem Kaczyńskim na czele, już od kilku lat postulują i zapowiadają wyzwolenie wyższych uczelni spod „dyktatury liberalno-lewicowej” albo „neomarksistowskiej”. – Bez wolnych uniwersytetów nie będzie wolnej Polski – zgoda. Taka będzie Polska, „jakie jej młodzieży chowanie” – zgoda. Nauka powinna być narodowa, a nie marksistowska, polska, a nie kosmopolityczna, oparta na wartościach chrześcijańskich, a nie bezideowa – to tylko niektóre hasła, jakie głoszą zwolennicy „dobrej zmiany” w nauce i na uczelniach. „Chodzi im o bardzo konserwatywną, nacjonalistyczną wizję narodu i społeczeństwa. A uczelnie mają się stać jednym z ramion w walce z odpieraniem zachodnich trendów i zachodniej kultury europejskiej, którą oni uważają za zdegenerowaną” – mówi profesor Maciej Gdula, działacz lewicowy. Najpierw Trybunał Konstytucyjny, Sąd Najwyższy, potem media publiczne, sądy, wreszcie uczelnie. „By je zmienić w tuby propagandowe, by przypominały TVP. To katastrofalne dla nauki” – dodaje Gdula w rozmowie z „Newsweekiem”.
Naukowcy powinni przestać oglądać się na zagranicę – poucza minister Czarnek. Oddzielanie nauki od wiary prowadzi do instrumentalnego traktowania człowieka – dodaje. Przykład to „eksperymenty dra Mengele na ludziach w Auschwitz” – mówił minister edukacji i nauki. Władza ma nadzieję, że powstrzymana zostanie „dyktatura lewicowo-liberalna i lewacka na polskich uczelniach”.