W polskim prawie najsurowszym wyrokiem jest dożywotnie więzienie (zarezerwowane dla bezwzględnych zabójców), a druga kara w hierarchii to 25 lat pozbawienia wolności. Surowiej karać nie wolno. Teoretycznie. POLITYKA opisywała niedawno przypadek Rafała S., który jako nastolatek ukradł 150 aut. Do aresztu trafił przed ukończeniem 18. roku życia i siedzi nieprzerwanie od 1996 r. Podobnie surowo potraktowano Mateusza L., który oszukał 170 osób na ponad 200 tys. zł, oferując w internecie sprzedaż atrakcyjnego telefonu. Pieniądze kasował, telefonu nie wysyłał. Łącznie dostał 20 lat więzienia. Na szczęście dla byłego studenta wyrok zmieniono w apelacji na karę łączną 5 lat pozbawienia wolności.
Rekordzistą w tym gronie jest Bogdan Gasiński, który od 2009 r. siedzi za kratami, skazany za kilkadziesiąt noclegów w hotelach. Uciekał z nich, nie płacąc rachunków. W sumie naraził hotelarzy na straty rzędu ok. 60 tys. zł. Jego czynami zajmowały się różne prokuratury, a osądzały go różne sądy. Zapadały wyroki skazujące go na kary od 6 miesięcy do 2,5 roku więzienia. Ostatni sąd w Ząbkowicach Śląskich powinien wydać wyrok łączny, ale tego nie zrobił. Dlatego koniec kary dla Gasińskiego nastąpi dopiero w 2046 r. Za hotelowy rajd w więzieniu spędzi 35 lat. Jak to możliwe?
Sprawcy tzw. czynu ciągłego, czyli ciągu przestępstw, najczęściej drobnych oszustw bądź kradzieży, osądzani są przez różne sądy i skazywani na niewysokie wyroki, które po zsumowaniu zamieniają się w absurdalne kary, nieadekwatne do wagi popełnianych przestępstw. Prawo przewiduje, że sąd, który orzeka w sprawie ostatniego czynu z ciągu podobnych przestępstw, powinien wydać wyrok łączny, niebędący jednak sumą poprzednich wyroków (widełki wynoszą od 2 do 20 lat więzienia, przy czym górna granica dotyczy czynów najgroźniejszych).