Ponad 300 lat temu na Rynku Starego Miasta w Warszawie stracono Kazimierza Łyszczyńskiego, filozofa i autora książki „O nieistnieniu Boga”. „Religia została ustanowiona przez ludzi bez religii, aby ich czczono, chociaż Boga nie ma. Pobożność została wprowadzona przez bezbożnych. Lęk przed Bogiem jest rozpowszechniany przez nie lękających się, w tym celu, żeby się ich lękano” – napisał.
Za te słowa, z woli biskupów, najpierw wyrwano mu język i spalono prawą rękę, potem ścięto głowę, a ciało spalono. Tego typu praktyki stosowano również wobec kobiet oskarżonych o „czary”. Księża nigdy nie radzili sobie z krytyką, tak dawniej, jak i dziś.
Jaka szkoda, że Kościół wciąż nie jest dla ludzi. Ten najbliższy nam, w którym kipią wciąż niepokonane tradycje pogańskie z rozbudowanym kultem maryjnym, z ukwiecaniem, kropieniem, sięganiem do natury, żeby uzupełniła obraz wiary, zjednoczenia z czymś większym, jak byśmy tego czegoś nie nazwali. Religia katolicka – jak każda religia monoteistyczna – to wszystko nazywa, dookreśla, pilnuje, żeby odbywały się rytuały. Tyle że one już są puste. Odwala się je bez namysłu, bez refleksji. Jakie to pozbawione energii, prawdziwej wymiany z drugim człowiekiem czy innym bytem, zwierzęcym bądź roślinnym.
Kościół w polskim wydaniu dzierży władzę. Rząd dusz przekłada się na wymierne korzyści. „Dusze” dają na tace, nawet w pandemii, a za ich pieniądze wznosi się gigantyczne kościoły, które wymagają masy kilowatów na ogrzanie ich i oświetlenie, kupuje się samochody dla księży i wszystko, co „złote, a skromne”.
To nie jest religia również dla kobiet, bo kobiety tropi jak zwierzynę. Narzuca im swoje prawa, coraz sztywniejsze, coraz bardziej cofające społeczności w rozwoju.