Karetki snuły się od szpitala do szpitala. Umierali coraz młodsi. Trzecia fala zmieniła potworność pandemii w normę.
– To ile mamy dziś zgonów? – zapytał Michał, ratownik, szef zespołu.
– Sprawdzić panu? – odpowiedział pytaniem pacjent i złapał za komórkę.
– O, widzę, że panu lepiej! – ucieszył się Michał.
30-letni mężczyzna, który leżał na noszach w karetce, nie mógł odpowiedzieć. Znów zaczęło go przyduszać. Pokiwał głową tylko, że „tak”. Ale nic nie było tak. Natlenienie krwi – dzięki podłączeniu do aparatury – co prawda wzrosło, ale chory znów łapał wysoką gorączkę.
Zakażony covidem miał zapalenie płuc. Ratownicy byli u niego kolejny raz. Do tej pory jakoś się udawało zostawiać go w domu, ale teraz pacjent ewidentnie wymagał szpitalnego łóżka i stałego podłączenia do tlenu.
– Damy panu paracetamol – powiedział Michał z rezygnacją. Potem wywołał dyspozytora:
– I jak z tym miejscem?
– Zwykłe bym miał...
– Ale nam potrzebne z tlenem.
– Z tlenem ciągle szukam, czekajcie.
• • •
Dyspozytor szukał, a karetka stała w uliczce na warszawskim Mokotowie. Jakby nikomu nie była potrzebna. Aparat mierzący saturację pikał miarowo. Wsłuchiwaliśmy się w komunikaty radiowe. Dyspozytor kierował inne zespoły (te, które nie potrzebowały miejsca z tlenem) to do Sierpca, to do Ostrołęki. „Koń, krowa, kura, kaczka, widzę drogę…” – żartowano w eterze.
Pacjent był przytomny, spokojny, pogodzony z losem. Ratownik Michał i reszta zespołu też. Wszyscy zdążyli się przyzwyczaić, że żyjemy w podwójnej rzeczywistości.