Donald Tusk, przy każdej kolejnej rocznicy smoleńskiej rytualnie oskarżany i obrażany przez media i polityków PiS, tym razem uprzedził ataki: „już nie będę delikatny wobec PiS i Kaczyńskiego” – powiedział w TVN24. Tusk przypomniał, że „przyczyny katastrofy zostały wyjaśnione” i żaden fakt nie obalił konkluzji raportu państwowej komisji, mówił też o współodpowiedzialności za katastrofę ówczesnej Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego (niedawno o „winie Sasina” pisał na tych łamach Grzegorz Rzeczkowski). I, chyba rzeczywiście po raz pierwszy, wśród „politycznych okoliczności” tragedii wymienił postawę obu braci Kaczyńskich: Lecha, z jawnym lekceważeniem odnoszącego się do procedur bezpieczeństwa, i Jarosława, który „wiedząc w sercu”, ile ponosi odpowiedzialności za to, co się w Smoleńsku zdarzyło, rozpętał polityczną wojnę domową, nakręcając i podtrzymując absurdalne spiskowe teorie. Ta skądinąd i tak dość dyplomatyczna – jak na skalę podłości i cynizmu smoleńskiego kłamstwa PiS – wypowiedź Tuska wywołała, nietrudną do przewidzenia, reakcję. Rzeczniczka partii napisała „11 lat temu było tak samo. Przemysł pogardy i ataki”.
Przemysł pogardy – to jedna z ulubionych fraz polityków PiS. Zapożyczona od publicysty Piotra Zaremby ma opisywać rzekomy stosunek rządu PO-PSL oraz liberalnych mediów do prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Co prawda nie wiadomo, jaki ów „przemysł” miałby mieć logiczny związek z katastrofą lotniczą, ale przez lata udało się wytworzyć związek emocjonalno-przyczynowy, zbitkę pojęciową leżącą u podstaw budowanego przez PiS smoleńskiego mitu i kultu: ponieważ prezydentem pogardzano, więc ani lot nie był dobrze przygotowany, ani śledztwo nie mogło być właściwie prowadzone.