Polska w ciągu ostatniego miesiąca stała się obok Chorwacji liderem przyrostu nowych zachorowań w Europie. Pod względem liczby zgonów należymy niechlubnie do światowej czołówki. Ale prezydent Andrzej Duda zwołał Radę Gabinetową, aby poznać rzeczywiste stadium pandemii, i dowiedział się od premiera i ministra zdrowia, że „sytuacja wygląda lepiej, niż się tego spodziewali”. A co usłyszałby od lekarzy i ratowników, którzy resztkami sił wypełniają grafiki dyżurów na oddziałach covidowych albo godzinami dotleniają duszących się pacjentów w karetkach, poszukując dla nich miejsc w szpitalach?
Czy powiedzieliby mu to, co mówią między sobą: że duża liczba zgonów to nie tylko efekt wysokiej trzeciej fali, ale też wina narzuconej przez rząd chaotycznej organizacji pracy? Bo kto dzisiaj chorych z covidem – bardzo niespecyficznym zakażeniem manifestującym się w wieloraki sposób – leczy na przypadkowych oddziałach? Kto się trafi: jednego dnia rezydent, drugiego ginekolog lub okulista. Nawet jeśli będzie to doświadczony medyk, to kurs z chorób zakaźnych musiał przejść w biegu. W wielu miejscach nie da się zapewnić ciągłości leczenia, bo zespoły dyżurantów stale się zmieniają, a Ministerstwo Zdrowia nie zapewniło lekarzom z łapanek żadnych standardów postępowania. „Kto przyjdzie na dyżur, leczy po swojemu” – opisuje lekarka ze szpitala, do którego trafiła z przydziału wojewody.
Prezydent stwierdził też, że „rozpędzający się program szczepień doprowadzi do pokonania wirusa”. I znów blamaż! Bo szczepionki przeciwko SARS-CoV-2 nie zabijają go, tylko przed nim uodparniają – w ten sposób można opanować pandemię, czyli lepiej ją kontrolować (bo nawet jeśli ktoś z zaszczepionych zakazi się, przejdzie infekcję łagodniej), ale zarazka pokonać się nie da.