Wiadomo, że Adam Michnik jest towarzyszem podróży chrześcijan. Jednakże dopiero wywiad udzielony w minione Święta Wielkanocne „Wolnej Sobocie” pokazał, jak bardzo. Nie mogę go pozostawić bez odpowiedzi, bo zaczepia w nim niewymienionych z nazwiska (choć nie mam wątpliwości, że i mnie ma na myśli) „antyreligijnych obskurantów – prymitywnych, zajadłych i nietolerancyjnych”. W polemikę nie wchodzi. Teraz jednakże będzie musiał. Uderz w stół, a nożyce się odezwą.
Gdy polski Żyd, programowo biorący swoje pochodzenie w nawias, tłumaczy swą oględność w krytyce Kościoła pochodzeniem właśnie, a w końcu przemawia niczym biskup: „Gdy wyobrażę sobie Polskę bez Kościoła, to mam czarny obraz. Nasze życie byłoby o wiele uboższe w sferze etyki”, to ogarnia mnie smutek. Żaden polski Żyd, który poszedł tą drogą, nie doczekał się szacunku katolików, a za to każdego z nich upomniano: przez pamięć ciemiężonych przodków powstrzymaj się od przymilania się biskupom. Taki Żyd, co Żydem nie jest i kocha Kościół, to wieczny fantazmat, urojenie odrzuconego adoratora, który myśli, że jest „platoniczny”.
To samo, co Michnik, powtarza też Kaczyński: chrześcijaństwo jest jedynym moralnym fundamentem życia narodu i naród – czy się to komuś podoba, czy nie – chce Kościoła i jego wywyższenia w życiu społecznym. Ta fałszywa teza i nieuprawnione roszczenia służą Michnikowi za usprawiedliwienie obdarzenia Kościoła niezliczonymi przywilejami w epoce transformacji, gdy dzisiejszy redaktor był jeszcze czynnym politykiem. Dodatkowej racji mają dostarczyć cnoty i zasługi kilkudziesięciu światłych księży, którzy pomagali opozycji w czasach PRL, a potem chcieli państwa świeckiego i demokratycznego, w którym Kościół proponuje wartości ewangeliczne, a nie usiłuje niczego narzucać i wymuszać.