Minister Czarnek powiedział tak: „Nauka albo religii, albo etyki będzie obligatoryjna, by do młodzieży docierał jakikolwiek przekaz o systemie wartości”. Niestety, trzeba ministrowi wierzyć. Diabelski plan złowienia w etyczne sieci niesfornej dziatwy, unikającej chodzenia na lekcje religii (wymyślony jeszcze za czasów ministrowania Romana Giertycha), zostanie wcielony w życie.
Podstawowy cel jest prosty. Chodzi o to, żeby dzieci wróciły na katechezę, która będzie odbywać się w dogodniejszych godzinach niż etyka, i z której łatwiej będzie można dostać najwyższe oceny. Są też jednak inne, bardziej dalekosiężne cele. Sprawiając, że etyka stała się przedmiotem-zakładnikiem alternatywnym do lekcji religii, Kościół zapewnił katechezie rangę znacznie wyższą niż zwykłemu przedmiotowi ponadobowiązkowemu. Owa alternatywa – na pozór będąca wyrazem szacunku dla pluralizmu światopoglądowego – tak naprawdę służy nie wolności i prawu wyboru, lecz zagwarantowaniu Kościołowi, że będzie docierać ze swoją ideologią i indoktrynacją także do tych dzieci, które nie są posyłane na katechezy bądź nie chcą na nie chodzić.
Do przejęcia lekcji etyki Kościół szykuje się już od lat, kształcąc na uczelniach wyznaniowych zastępy potencjalnych nauczycieli. Będą nimi absolwenci filozofii bądź podyplomowych studiów z etyki. Formalnie wszystko się będzie zgadzać, a w praktyce lekcje etyki (z wyjątkiem kilkudziesięciu szkół w dużych miastach) poprowadzą kadry katolickie, dbając o to, aby sztafaż nieco zeświecczonego języka i suchych informacji o błędnych etycznych teoriach liberałów nie przeszkodził zaszczepieniu w uczniach jedynie słusznego systemu przekonań moralnych, boskim zrządzeniem ściśle zbieżnego ze stanowiskiem Kościoła katolickiego.
Diaboliczność tego projektu polega na tym, że opinia publiczna do tego stopnia nie jest zorientowana w kwestiach dotyczących etyki i relacji między etyką i religią, że nawet nie zauważy perfidnego zamachu na wolność sumienia i wolność religijną, jaki szykują fundamentaliści.