Lewica podała rękę Mateuszowi Morawieckiemu i pomoże mu przepchnąć przez Sejm ratyfikację unijnego Funduszu Odbudowy. Premier z oferty skorzystał, bo Boże Narodzenie nie zdarza się codziennie, a zwłaszcza w kwietniu. Pieniądze z funduszu są mu bardzo potrzebne: to na nich opiera się tzw. Nowy Ład, strategia odzyskiwania poparcia przez PiS, a także jego osobista przyszłość.
A o co chodziło Lewicy? Podobno o „inicjatywę” i „sprawczość”. Gdy padają te słowa, rozsądni politycy opozycji tracą rozum. PSL w ten sposób tłumaczył zgłoszenie Roberta Gwiazdowskiego na RPO; Koalicja Obywatelska z tego powodu ogłosiła powstanie Koalicji 276 – bez zapytania o zgodę potencjalnych koalicjantów; a Szymon Hołownia kłusował po opozycyjnych klubach w poszukiwaniu posłów. Uczestnicząc w pisowskim teatrzyku, Lewica nie pokazuje jednak żadnej inicjatywy ani sprawczości, staje się tylko tymczasowym „towarzyszem podróży” PiS. Flirtu z Morawieckim nie doceni też jej elektorat, który według badań jest najbardziej antypisowski ze wszystkich. Lewica osłabia też swoją reputację przewidywalnego partnera na opozycji.
Z drugiej strony nie można wieszać psów wyłącznie na Lewicy. Proponowany przez KO i PSL plan wywrócenia przy tej okazji rządu brzmiał dobrze tylko w teorii. W praktyce był skomplikowany i ryzykowny, wymagający współpracy całej opozycji, partii Gowina i Konfederacji. Już samo wytłumaczenie wyborcom, dlaczego opozycja głosuje przeciwko pieniądzom dla Polski, byłoby karkołomne, więc nawet politycy KO i PSL nie deklarowali tego „na twardo”. A bez realnej groźby przegranego przez PiS głosowania cały plan upadał na starcie.
Ponadto na pieniądze z Funduszu naprawdę czeka cała Europa. Jego zablokowanie w Polsce (nie wiadomo, czy doszłoby do drugiego głosowania) zredukowałby wiarygodność polskiej opozycji w Unii do zera.