Kraj

Graff: Grypa

Wiem, że mój kraj choruje. To jakaś paskudna grypa – wysypka, nudności, dreszcze, ogólny bezwład.

Znajduję czasem w skrzynce e-mailowej listy od dawnych znajomych lub byłych studentek, obecnie emigrantek. Piszą, co słychać w Irlandii, jak się żyje w Londynie, Paryżu, w Szkocji, w Stanach. Coraz rzadziej pojawia się słowo „powrót”, coraz mniej pytań o polską politykę, polskie spory i dylematy. Nie muszą już nawet zaznaczać, iż ich zdaniem w Polsce „nie da się żyć”. Nie muszą dodawać, że ich emigracja to coś więcej niż wyjazd za chlebem. W Polsce było im duszno, ciasno, niewygodnie. Patrzyły w przyszłość i widziały... wielkie nic. Uciekać, uciekać, życie ma się jedno.
Dobrze znam to uczucie i napawa mnie grozą, że czują tak dwudziestokilkulatki w Polsce, 17 lat po odzyskaniu niepodległości. Mija właśnie dekada, odkąd wróciłam z emigracji. Wyjeżdżałam w 1988 r., tuż po maturze, przekonana, że w moim kraju „nie da się żyć”, bo okupuje go „czerwona zaraza”. Tak się wtedy mówiło, tak się myślało i czuło w moim środowisku. Dziś wydaje się to absurdalne, ale z perspektywy czerwca 1988 r. czerwiec 1989 r. był niewyobrażalny. Komuna miała trwać wiecznie, a życie – powtarzałam to sobie pakując walizki – ma się jedno.

Wiem, wiem, jest bezrobocie. A jednak wyjeżdżają także ci, którym w Polsce wiodło się całkiem nieźle. Wyjeżdżają społecznicy, twierdząc, że tu „nic się nie da zrobić”. I ludzie o ambicjach politycznych, których polska polityka napawa obrzydzeniem. Znam i takich, co wyjechali przed przełomem, planowali powrót, ale się rozmyślili. Coś tu się nie udało. Coś ważnego, co zapewne można określić mianem nowoczesnej demokracji czy społeczeństwa obywatelskiego.

Po referendum unijnym przez moment myślałam, że będzie dobrze, że znów jest nadzieja, jakaś wizja przyszłości. Dziś skłonna jestem zgodzić się z Pawłem Śpiewakiem, że owo unijne tak oznaczało w istocie niewiarę w polską demokrację, przekonanie, że sami się rządzić nie potrafimy, więc niech już anonimowi eksperci z Brukseli zrobią tu porządek.

Kiedy włączam telewizor, czuję, że mój kraj okupuje coś obcego, choć w innym niż kiedyś kolorze. To coś miewa cyniczną twarz Łyżwińskiego, mściwy uśmieszek Giertycha, przemawia nieznoszącym sprzeciwu, pełnym zajadłości głosem Jarosława Kaczyńskiego. Albo przybiera postać Jana Pospieszalskiego: sugeruje, że żyjemy w pluralistycznym społeczeństwie i słodko zaprasza do rozmowy. Po czym manipuluje, ustawia, przekręca i podsumowuje: wszystkiemu winien układ, liberalizm oraz nadmiar tolerancji. Te twarze i głosy dziwnie mi się wydają podobne do nalanych, tępych gąb „towarzyszy” z czasów mojego dzieciństwa. Znów, tak jak w latach 80., unikam kontaktów z publiczną telewizją. Nie, panie Pospieszalski, tak nie warto rozmawiać.

Ostatnie wybory nie były aktem zawierzenia Polski nacjonalistom, lecz deklaracją rozczarowania, niewiary w demokrację. Z liberalizmu został tylko neoliberalizm, słowo wolność kojarzy się już tylko z wolnym rynkiem, a ten – z pustoszejącą lodówką. Żywe w latach 90. hasła społeczeństwa obywatelskiego wydają się dziś niemal naiwne. Nikt się specjalnie nie dziwił, gdy premier RP stwierdził publicznie, że kategoria „obywatelstwa” jest obca polskiej tradycji.

Nie wiem, jaki jest polski problem numer 1. Wiem, że mój kraj choruje. To jakaś paskudna grypa – wysypka, nudności, dreszcze, ogólny bezwład. Piszę „mój kraj” – a nie z ironią „ten kraj”, co mi się dawniej zdarzało – bo o chorych wypada mówić z czułością, żeby nie skrzywdzić, nie urazić. I chyba warto podkreślać tę oczywistość – jestem tu u siebie nie mniej niż Kaczyńscy, Pospieszalski i Rydzyk. „Nie podoba się pani? To niech pani wyjeżdża” – słyszałam to kilkakrotnie z ust tzw. Prawdziwych Polaków, tak jak każda i każdy, kto nie identyfikuje się z tym dziwacznym tworem ideologicznym zwanym czasem IV RP. Ale tu jest mój kraj i, jak na razie, zostaję.

Agnieszka Graff
adiunkt w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW, członkini zespołu „Krytyki Politycznej”

Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną