Jednym z najważniejszych polskich problemów jest brak zaufania obywateli do siebie nawzajem, do procedur, instytucji demokratycznych oraz elit. Zaufanie stanowi podstawę stosunków międzyludzkich, a społeczeństwa, których obywatele sobie ufają, lepiej się rozwijają. W gospodarce rynkowej można brak zaufania nadrabiać różnymi obwarowaniami formalnoprawnymi, a w ostateczności uciekać się do arbitrażu czy sądów. W polityce musi natomiast istnieć pewne minimum zaufania, aby system mógł sprawnie działać.
Trudno wyobrazić sobie dobrze funkcjonującą demokrację bez zaufania, ponieważ sprzyja ono uczestnictwu w życiu publicznym i organizacjach pozarządowych, łączeniu się ludzi dla osiągnięcia wspólnych celów. Ułatwia też porozumiewanie się i wsłuchiwanie w inne niż własne racje. Z kolei przekonanie, że każdy realizuje tylko własny bądź też partyjny interes, uniemożliwia określenie tego, co jest wspólnym dobrem. Jak tu bowiem współpracować czy porozumiewać się, gdy sądzimy, że każdy chce nas ograć, przechytrzyć i wykorzystać.
W tej sytuacji nie można wprowadzać żadnych reform czy zmian, ani dużych, ani małych. Każda bowiem propozycja zmiany rodzi wątpliwości, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. W warunkach braku zaufania trudno planować, wybiegać myślą naprzód, przygotowywać kraj do przyszłych wyzwań. Trudno też prowadzić skuteczną politykę kadrową w instytucjach władzy, partiach.
Stopień zaufania Polaków do siebie należy do najniższych w Europie: ufa innym ludziom tylko 14 proc. badanych (dane OBOP). Ogromna większość sądzi, że ludzie z ich otoczenia dbają głównie o własny interes. Ludzie dzielą się więc, zamiast łączyć, elity nie ufają społeczeństwu, a społeczeństwo politykom. W partiach powstają frakcje, a między partiami przepaście nie do pokonania.
Najgorsze jest to, że przez ostatnie kilkanaście lat zamiast wzrostu zaufania obserwujemy jego spadek.
Reklama