Kontrast między Polską a zewnętrznym światem jest dziś (modne słowo) porażający. I nie chodzi o dobrobyt, którego poziom stopniowo się wyrównuje, ani o postawy ludzi, które bardzo się zbliżyły. Chodzi o atmosferę, klimat sfery publicznej. Tam – na Zachodzie, a teraz i w Azji – jest on jak górskie powietrze, zmusza do ruchu, zachęca do odważnych wypraw. U nas jak bagienny tropik – oblepia, paraliżuje, ciągnie na dno. Tam nawet indyjski guru zachęca już uczniów do aktywności, uczestnictwa, wiedząc, że taki jest wymóg (i szansa) globalizującego się świata. U nas państwo i elity oferują zaangażowanie w lustrację, likwidację WSI, tropienie układów. W najlepszym wypadku – budowę elektrowni atomowej.
Sfera publiczna jest problemem Polaków, kulą u nogi. Skupiona na obsesjach i interesach elit utrudnia rozwój sfery prywatnej, pełnej ambitnych marzeń, wigoru (wzrost gospodarczy) i odwagi (wyjazdy do pracy za granicą). Nie wspiera naszych osobistych wysiłków – nie dostarcza ani praktycznych wskazówek (jaki wybrać kierunek nauki, kariery, jaką postawę życiową), ani zachęt do aktywności, ani – co najważniejsze – nie zapewnia skutecznej organizacji wysiłku zespołowego, tego, co sprawia, że dwa plus dwa równa się więcej niż cztery.
Podobno tak w Polsce zawsze było. Wymiar publiczny był zawsze odległy, nieżyczliwy, nieużyteczny. I pozostanie taki, dopóki debata publiczna nie ulegnie reorientacji, dopóki nie zogniskujemy jej na materialnym awansie obywateli, na gospodarce. To w tym bowiem – starannie dziś pomijanym na naszej agorze – obszarze znajduje się rzeczywisty interes Polaków. Tam też jest spoiwo, którego tak bardzo nam brakuje. Historia, wartości, światopogląd nas dzielą. Połączyć może tylko praca. Wspólny wysiłek na rzecz życiowego awansu każdego z nas i wszystkich razem. Tylko w pracy możliwa jest szczera, lojalna współpraca. Nawet wykształciuchów z moherami.
Andrzej Olechowski
były minister spraw zagranicznych