Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Olechowski: Wykształciuchy i mohery, łączcie się

Sfera publiczna jest problemem Polaków, kulą u nogi.
To uczucie zna każdy, kto często podróżuje za granicę. Pasażerowie wchodzący do lecącego do kraju samolotu jeszcze promieniują siłą, energią, optymizmem Londynu, Paryża czy Nowego Jorku. Jeszcze przez chwilę żywo rozmawiają, porównują wrażenia, porządkują sprawy. A potem lektura polskich gazet. Najpierw krótki protest – usta układają się do dźwięku „k”, głowa kręci w wyrazie niedowierzania. Ale za moment już jest w porządku – ramiona i policzki opadają, wzrok mętnieje, rozmowy gasną. Jesteśmy gotowi do lądowania. Witamy w Polsce!


Kontrast między Polską a zewnętrznym światem jest dziś (modne słowo) porażający. I nie chodzi o dobrobyt, którego poziom stopniowo się wyrównuje, ani o postawy ludzi, które bardzo się zbliżyły. Chodzi o atmosferę, klimat sfery publicznej. Tam – na Zachodzie, a teraz i w Azji – jest on jak górskie powietrze, zmusza do ruchu, zachęca do odważnych wypraw. U nas jak bagienny tropik – oblepia, paraliżuje, ciągnie na dno. Tam nawet indyjski guru zachęca już uczniów do aktywności, uczestnictwa, wiedząc, że taki jest wymóg (i szansa) globalizującego się świata. U nas państwo i elity oferują zaangażowanie w lustrację, likwidację WSI, tropienie układów. W najlepszym wypadku – budowę elektrowni atomowej.

Sfera publiczna jest problemem Polaków, kulą u nogi. Skupiona na obsesjach i interesach elit utrudnia rozwój sfery prywatnej, pełnej ambitnych marzeń, wigoru (wzrost gospodarczy) i odwagi (wyjazdy do pracy za granicą). Nie wspiera naszych osobistych wysiłków – nie dostarcza ani praktycznych wskazówek (jaki wybrać kierunek nauki, kariery, jaką postawę życiową), ani zachęt do aktywności, ani – co najważniejsze – nie zapewnia skutecznej organizacji wysiłku zespołowego, tego, co sprawia, że dwa plus dwa równa się więcej niż cztery.

Reklama