Ireneusz Chojnacki: – Niestety, tak i to niejako na życzenie rządu polskiego. Sprawa Doliny Rospudy jest na styku dwóch problemów. Jeden to budowa sieci dróg i autostrad, w tym przypadku Via Baltica w wersji od lat preferowanej i przepychanej przez ten i poprzednie rządy. Zarzuca się ekologom, że się obudzili w ostatnim momencie i protestują. To nieprawda. Ta dyskusja trwa od dawna. Optowaliśmy za wariantem przez Łomżę, który jest krótszy, tańszy i omija tereny wrażliwe przyrodniczo. Wydawałoby się, że to proste i logiczne. Tymczasem rząd polski, nie czekając na wyniki strategicznej oceny oddziaływania na środowisko wszystkich wariantów, forsuje wariant białostocki, doprowadzając do zupełnie niepotrzebnych konfrontacji.
A druga sprawa?
Sprawa druga to program Natura 2000, czyli europejska sieć obszarów chronionych, które każdy z krajów Unii Europejskiej ma obowiązek wyznaczyć. Myśmy tego dotychczas dobrze nie zrobili.
Premier twierdzi, że przyjęcie tego programu będzie hamować rozwój.
Przeciwnie. Inwestorom potrzebna jest stabilność. Muszą wiedzieć, na czym stoją, w jakich ramach mogą się poruszać, gdzie jest obszar cenny, gdzie mogą planować. Natura 2000 byłaby podstawą rozsądnego planowania przestrzennego. Nie zgłaszając jej polski rząd hamuje inwestycje. Komisja Europejska uznaje, że nawet jeśli sieć cennych przyrodniczo obszarów nie została wyznaczona, to i tak nie wolno na nich inwestować. Już dziś inwestorzy mają kłopoty, bo chcą planować, składają wnioski o unijne dotacje i dostają odmowy, bo kwestia nie jest wyjaśniona. Gdyby wreszcie wyznaczyć te obszary, inwestycje można by prowadzić szybko i bez protestów. Sprawa byłaby jasna i klarowna. Brak Natury 2000 niczego nie ułatwia, przeciwnie, utrudnia. Nawet gdy teraz rząd nie ustąpi w sprawie Rospudy, to nie znaczy, że później nie będzie żadnych konfliktów. Będą. Otwieramy worek z konfliktami i to zupełnie niepotrzebnie.
Wyznaczenia sieci Natura 2000 nie da się uniknąć?
Nie. To jest sieć, która ma chronić przyrodę w całej Europie. I nie może być tak, że jakiś kraj sobie powie: a my tego nie zrobimy, bo nam to hamuje rozwój. Były takie przypadki i nawet tak potężne kraje jak Niemcy ustąpiły, gdy miały ponieść gigantyczne straty finansowe.
Za inwestycje na tych terenach?
Za samo opóźnianie ich wyznaczenia. My także mamy już poważne opóźnienia i polskie ministerstwo środowiska jest na najlepszej drodze do tego, by doprowadzić do zaskarżenia Polski do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. A to pociąga za sobą ogromne kary, nawet setki tysięcy euro dziennie.
Czy my jedni mamy z tym kłopoty?
Jesteśmy w oślej ławce. W dodatku argument, którego się używa: albo rozwój, albo Natura 2000, to jest totalna bzdura. Hiszpania, na którą spoglądamy z zazdrością, bo osiągnęła sukces gospodarczy, objęła siecią Natura 2000 22 proc. powierzchni kraju i jakoś jej to nie zaszkodziło. Polski rząd w pierwszej wersji zaproponował 4,5 proc., co Komisja Europejska naturalnie uznała za niewystarczające. WWF wraz z innymi organizacjami postanowił zrobić tzw. shadow list, listę cieni. Obejmuje ona ok. 19 proc. powierzchni Polski i jest to naszym zdaniem propozycja optymalna, nie będąca obciążeniem dla gospodarki.
Czyli taka lista istnieje?
Leży na stole od grudnia 2004 r. i została oceniona jako najlepiej przygotowana w historii Unii Europejskiej
Czy jest to dla Komisji Europejskiej dokument liczący się, mimo że nasz rząd go nie zatwierdził?
Komisja Europejska traktuje tę listę jako podstawę do dyskusji i wyraziła to bardzo jasno, także wobec naszego ministerstwa. Ministerstwo przygotowuje znów własny projekt, z ogromnymi cięciami. Przyjrzeliśmy się tej propozycji, jest chaotyczna, pełna sprzeczności, wykreślono z niej nawet niektóre gatunki. Nie wiemy, czy zostanie wysłana do Brukseli. Na razie komunikat, jaki płynie z naszego ministerstwa, brzmi: nie jesteśmy gotowi na Naturę 2000, musimy badać.
Może trzeba badać?
Prawda jest taka, że nie ma innej wiedzy o polskiej przyrodzie. Naszą listę przygotowały cztery organizacje ekologiczne, ale wykorzystaliśmy pracę setek organizacji z całego kraju i ponad tysiąca naukowców. Na przykład nie ma wiedzy ornitologicznej poza tą, która jest zgromadzona przez Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków i uniwersytety. Współpraca organizacji z naukowcami była ogromna, sięgnęliśmy do wszelkich dostępnych źródeł. Ministerstwo nie tylko nie ma własnej wiedzy, ale też innych jej źródeł nie wykrzesze.
Podsumujmy, dziś sytuacja wygląda tak: Polska nie wyznaczyła oficjalnie sieci obszarów chronionych, mamy opóźnienia, a Komisja Europejska wszczęła procedury karne przeciwko Polsce, nie tylko w sprawie Rospudy, ale całego projektu Natura 2000.
Tak, Komisja Europejska weszła na ścieżkę prawną, która w przypadku ignorowania tego faktu przez rząd polski zakończy się trybunałem i karami finansowymi. To byłaby totalna kompromitacja.
Skąd bierze się, pańskim zdaniem, taki stosunek do ochrony przyrody?
Przede wszystkim z archaicznego rozumienia ochrony przyrody, według którego stoi ona w sprzeczności z rozwojem i postępem. A to jest kompletna bzdura. Wystarczy wziąć jeden z nierozwiązanych polskich problemów: problem Puszczy Białowieskiej. Tylko 17 proc. puszczy chronione jest jako park narodowy. Mamy do czynienia z obszarem, który jest absolutnie najcenniejszy. Gdyby w Polsce miał być jeden park narodowy, powinna to być Puszcza Białowieska. I my tej puszczy nie potrafimy objąć ochroną od lat, twierdząc, że to zahamuje rozwój gmin. Jaki jest jedyny powód, dla którego w Białowieży powstały 3 hotele? Park narodowy. WWF jest największą organizacją na świecie zajmującą się ochroną przyrody, braliśmy udział w tworzeniu ponad 270 parków narodowych i naprawdę doskonale wiemy, że to jest turystyczny magnes. Ludzie planują urlopy palcem po mapie i jadą tam, gdzie są parki narodowe. W Puszczy Białowieskiej jedynie Białowieża korzysta z istnienia parku. Inne gminy w ostatnich latach były przeciwne jego rozszerzaniu, teraz to się zmienia, bo one zostały po prostu oszukane. Gdyby park został powiększony i w innych gminach także byłyby bramy do niego, one by na tym skorzystały. Ochrona przyrody to także kapitał, ma mierzalną wartość ekonomiczną przeliczalną na pieniądze. Głupotą jest tego nie wykorzystać.
Rospuda to dziś największy punkt zapalny. Jakie będą następne?
Przygotowujemy właśnie mapkę potencjalnych konfliktów związanych z inwestycjami na terenach Natury 2000. Na razie mamy mapę inwestycji planowanych na rzekach, które są w pełnym konflikcie z Naturą 2000. Trzy czwarte biegu Wisły, połowa Warty, Noteci i część Odry zaznaczone są na tej mapie na czerwono. Unijna ramowa dyrektywa wodna to kolejny polski kłopot. Do jej wprowadzenia zobowiązuje nas traktat akcesyjny. A jeśli chodzi o podejście do wód, to także tkwimy w archaicznym myśleniu. Odgrzebujemy pomysły z lat 60., 70.
Regulacja rzek?
Niestety tak. Powinniśmy całkowicie zmienić podejście do wód i gospodarki rzecznej. Zmienia się klimat i musimy być przygotowani na okresy suszy przeplatane powodziami. Rząd niemiecki już przed laty doszedł do wniosku, że trzeba stworzyć rzekom więcej przestrzeni, żeby się spokojnie rozlewały, nie powodując zniszczeń. Stwierdzili, że budując kolejne tamy na Renie, zwiększają zagrożenie powodziowe. Kiedyś powodzie stulecia zdarzały się co kilkadziesiąt lat. Teraz co kilka. Zdecydowano więc zatrzymać budowę kolejnych tam. To są wnioski z najbardziej uregulowanej rzeki Europy. A my dalej swoje.
Akceptujemy kwoty połowowe na Bałtyku, a potem podwójnie je przekraczamy, podpisujemy konwencję CITES o ochronie gatunków zagrożonych wyginięciem, po czym jej nie egzekwujemy, zgłaszamy susła jako gatunek podlegający szczególnej ochronie, a następnie na terenie największej jego kolonii planujemy rozbudowę lotniska. Można odnieść wrażenie, że Polska podpisuje, co popadnie, zakładając, że później jakoś to będzie, bo przecież ochrona przyrody to temat nie całkiem serio.
Generalnie mamy kłopot z przenoszeniem prawa europejskiego na grunt polski. Niby jakieś zapisy przenosimy, a potem tworzymy inne, z nimi sprzeczne. Niby coś robimy, a niby nie. Można powiedzieć, że malujemy beton na zielono. Ostatnio naukowcy z uniwersytetów Yale i Columbia opracowali raport oceniający stan ochrony przyrody w 133 krajach. Ten raport jest dla Polski miażdżący. Na 29 krajów wysoko rozwiniętych zajęliśmy 25 miejsce. Na 19 przebadanych krajów Unii Europejskiej – niechlubne miejsce przedostatnie. Jeśli chodzi o ochronę dzikiej przyrody, zajęliśmy miejsce 112. To jest spojrzenie z zewnątrz. W Polsce od lat słyszę, jacy jesteśmy wspaniali i jak doskonale chronimy przyrodę. Kiedyś rzeczywiście naukowcy z Zachodu przyjeżdżali się od nas uczyć, dziś jesteśmy w samym ogonie. Żyjemy legendami i chcemy, żeby inni w nie uwierzyli. A inni biorą dane, analizują je i wynika im, że niewiele robimy. Pytałem ostatnio kolegę z Niemiec, z którym przez wiele lat rozwijaliśmy wspólne projekty na granicy, jak dziś układa się współpraca. Odpowiedział jednym słowem: fatalnie. Jeśli chodzi o wiele kwestii, to my się po prostu cofamy.
Z czego to wynika?
Jeśli chodzi o Naturę 2000, mam wrażenie, że minister tego projektu nie rozumie i nie lubi. Jako profesor, naukowiec, ma własne podejście i uważa, że jest ono jedynie słuszne.
Minister Szyszko kontra Unia Europejska?
Tak to dzisiaj wygląda. Minister twierdzi, że jeśli chodzi o ochronę klimatu, to jesteśmy bardzo zaawansowani. Gdy przyjrzeć się bliżej, okazuje się, że torpedujemy wysiłki Unii Europejskiej, zmierzające do redukcji emisji dwutlenku węgla. Szczycimy się, że wypełniliśmy wymagania protokołu z Kioto, jeśli chodzi o emisję dwutlenku węgla. Tak, ale tylko dlatego, że rok porównywalny przypadał na czas sprzed wielkich przemian w 1989 r. Padały wielkie zakłady przemysłowe i redukcja nastąpiła siłą rzeczy. Można powiedzieć – samo się zredukowało.
Czy jest coś w ochronie przyrody, co nam się udaje?
Całkiem nieźle idzie budowa oczyszczalni ścieków i to w skali całego kraju. Poświęca się temu sporo energii i środków. To, niestety, jedyna kwestia, którą widzę w pozytywnym świetle.
Świat zaczyna traktować zanieczyszczenie środowiska ze śmiertelną powagą jako zagrożenie równe terroryzmowi. W Unii pojawił się pomysł, by wprowadzić wysokie i jednolite we wszystkich krajach kary za zanieczyszczanie. U nas są już głosy, że to się prędko nie przyjmie.
To przerażające, bo nam takie zapisy są najbardziej potrzebne. To my mamy problem z dzikimi wysypiskami i przemytem niebezpiecznych odpadów z bogatszych krajów, gdzie prawo jest ostrzejsze niż u nas. Teraz to im się po prostu opłaca, bo jak zostaną u nas przyłapani, płacą jakąś drobną karę i po sprawie.
Pada argument, że narzucanie prawa przez Unię to ingerencja w naszą autonomię państwową.
Tylko że bycie w Unii to bycie razem. Jak w rodzinie. Każdy jej członek musi się dostosować do jakichś zasad, żeby rodzina funkcjonowała prawidłowo. Wchodząc do Unii weszliśmy do rodziny i wypada się zachowywać przyzwoicie. Naszą postawę można dziś określić jednym słowem: arogancja. Mamy kłopot ze słuchaniem. Gdy ktoś coś mówi, traktujemy to jako atak z zewnątrz, bo my wszystko wiemy najlepiej. Taki też jest stosunek rządu do organizacji ekologicznych. Nawet nie bierze pod uwagę opcji, że mogą mieć coś ciekawego do powiedzenia. A wiem jedno: jeśli Polska przegra w Europejskim Trybunale Sprawiedliwości sprawę Rospudy, będzie to najdroższa obwodnica świata.
Czytaj więcej o konflikcie rządu z ekologami w sprawie Rospudy:
- Gra o Rospudę - Czy rząd już pogodził się z koniecznością ustąpienia pod presją UE, ale zachowuje się jak pokerzysta, który blefuje do końca?
- Ekologiczny tygrys Europy - Polska liderem w ekologii. Inni powinni uczyć się od nas, jak nie szpecić krajobrazu autostradami.
- Dolina obłudy - Daniel Passent o pomyśle referendum w sprawie budowy drogi przez Dolinę Rospudy