Manuela Gretkowska ma 42 lata, pochodzi z łódzkich Bałut – dzielnicy szemranej, robotniczej i biednej. Ale Gretkowscy to bałucka elita, porządna, wierząca rodzina; mama była przez 30 lat oddziałową w szpitalu psychiatrycznym, tata na neurologii, a potem został inspektorem sanepidu. Siostra pracuje na Uniwersytecie Łódzkim, pomaga zagranicznym studentom odnaleźć się w Polsce. Manuela mówi, że mama nosi moherowe berety, a tata łoży na budowę nowych kościołów i nigdy nie czyta jej książek, bo uważa, że musiałby się z tego spowiadać.
Najdawniejsi znajomi Manueli pamiętają, że w szkole pisała świetne wypracowania, chodziła z głową w chmurach, uduchowiona i rozmarzona – zdawało się, że mizeria codzienności jej nie dotyczy. Ale wśród znajomych istnieje także teoria, według której dzieci z biednych dzielnic są w życiowych dążeniach skuteczniejsze niż te z willi, bo zdeterminowane – i właśnie Manuela, grając osobowościami, wciąż to udowadnia.
Ostatnio promując Partię Kobiet w Łodzi opowiadała dawnym kolegom z dzielnicy o swojej babci włókniarce, która co dzień przemierzała pieszo 10 kilometrów do fabryki. Babcia chorowała na serce i zmarła z wycieńczenia – mówiła Gretkowska płacząc, a sala pochlipywała razem z nią.
– Uwielbiam Bałuty, przez skórę je wchłonęłam mentalnie – przyznaje pisarka.
•
Najnowsza książka Manueli Gretkowskiej „Kobieta i mężczyźni” właśnie się ukazała. Wydawnictwo ruszyło z promocją w mediach. Tymczasem autorka siedzi w kręgu kobiet i mężczyzn na szkoleniu członków swojej świeżo zarejestrowanej w sądzie Partii Kobiet. Temat szkolenia: moje cele w życiu. Uczestnicy są pełni zapału.
– Poszłam na otwarte spotkanie z Manuelą, kiedy mówiła o potrzebie powstania Partii Kobiet – opowiada Małgorzata Marczewska, trenerka interpersonalna, która służy partii swoją wiedzą i lokum w centrum Warszawy.