Miej własną politykę.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Efekt szmaterloka

Możliwe, że bez nas wszystko po prostu będzie się dalej rozpływać, aż rozpłynie się do końca.

Moja córka wystąpiła w przedszkolu w konkursie recytatorskim. Przypadł jej w udziale wiersz Bełzy „Katechizm małego Polaka”, który co prawda poprawiono zgodnie z płcią recytatorki i w pierwszych dwu wersach mały Polak zmienił się w Polkę małą, a orzeł biały, żeby rym był zgrabniejszy, zastąpiony został przez białą lilię, niemniej – pomyślałam – z licznych wierszy, które recytowano podczas konkursu, ten akurat był wyjątkowo nietrafiony, bo – wnioskując z rodowodu recytującej go dziewczynki, a zwłaszcza z tego, co może kiedyś poczytać o swoich rodzicach w internecie – z tą polskością to u nas pewien kłopot.

O żydowskiej części tożsamości moich dzieci pisać nie będę, bo na tym się znam gorzej od ich ojca, ja w binarny świat biało-czerwony, my kontra oni, Polska versus reszta świata, dorzucam swoje zmagania z tożsamością, bo ostatnio dużo mam o nią pytań i zmuszona jestem do ponownego rozpatrzenia tego, kim właściwie jestem.

Czytam właśnie książkę Anny Cieplak „Rozpływaj się”, której bohaterowie to ludzie, których – mam wrażenie – znam doskonale: moi koledzy i koleżanki ze szkoły, moi sąsiedzi i sąsiadki, może moje ciotki i kuzyni, i miejsca, które były moimi miejscami, i mam poczucie, że Śląsk przedstawiony w jej powieści jest najbardziej prawdziwym, najbliższym rzeczywistości z tych licznych Śląsków, o których ostatnio czytałam. Może dlatego, że Cieplak znalazła na tym obrazie miejsce dla kobiet, to miejsce, którego inni twórcy obrabiający śląskie poletko wciąż nie widzą. A przecież – o czym sama pisałam w swojej powieści „Od jednego Lucypera” – choć w telewizji pokazują to zupełnie inaczej, Śląsk ma twarz kobiety.

Na mojej ulicy, tej przy której mieszkałam przez pierwszych 19 lat życia, mieszkały niemal same stare kobiety – liczne wdowy, dawno odumarłe przez źle prowadzących się mężów, zawałowców, pijaczków albo ofiary wypadków na kopalniach, tworzące swoje grupy wsparcia, wędrujące co rano parami, trójkami do kościoła – epicentrum życia towarzyskiego, wiszące w oknach, oparte o poduszki, wszechwiedzący sanhedryn sąsiadek.

Polityka 26.2021 (3318) z dnia 22.06.2021; Felietony; s. 95
Reklama