Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Niechby wrócił

Tusk – bez bajań o „białym koniu” i wiary w sondażowe cuda – może pozlepiać opozycyjne racje w wiarygodny plan.

Mam nadzieję, że wieloodcinkowa „Historia o powrocie Tuska” dobiega końca. Dopóki finał nie zostanie ogłoszony, nic nie jest pewne, ale tym razem sprawa wygląda poważnie. Już 3 lipca Donald Tusk faktycznie może przejąć obowiązki szefa Platformy Obywatelskiej, nawet jeśli formalne procedury jeszcze potrwają. Powrót Donalda Tuska do władz partii, którą zakładał przed 20 laty i z którą przez dwie kadencje rządził Polską, byłby ważnym, może nawet przełomowym, wydarzeniem politycznym. I symbolicznym. Wdziera się tu nawet swoista numerologia: Tusk pełnił funkcję premiera równo przez lat 7 i to był dla PO czas prosperity; po jego odejściu w 2014 r. nastało 7 lat chudych; mimo starań kolejnych kierownictw partii, coraz chudszych: dziś sondażowe poparcie dla PO to ledwie jedna trzecia tego z czasów potęgi. Ale wagę symbolu ma przede wszystkim powrót do niedokończonego pojedynku Tusk–Kaczyński (pisze o tym szerzej Rafał Kalukin). Można się zżymać, że za kluczową dla polskiej polityki uważamy konfrontację dwóch „dziadersów”, 72- i 64-latka, ale wiek obu panów nie ma tu nic do rzeczy. Zderzenie Trumpa (74) z Bidenem (78) miało w istocie podobny charakter: to była tam, i jest u nas, rywalizacja dwóch zasadniczo odmiennych koncepcji państwa, władzy, społeczeństwa, polityki, czytelnie uosabianych przez obu liderów.

Nasz polski dramat polegał na tym, że po wyjeździe Tuska do Brukseli Kaczyński stracił przeciwnika i przeciwwagę. Nikt z nowych kandydatów na lidera opozycji nie dorastał doświadczeniem, polityczną siłą, determinacją, tupetem do Jarosława Kaczyńskiego. Prezes PiS coraz bardziej wypełniał sobą puste miejsce pozostawione przez Tuska, urósł tak, jak nie miał prawa.

Polityka 27.2021 (3319) z dnia 29.06.2021; Przypisy; s. 6
Reklama