Warszawski korespondent „Die Welt” Philipp Fritz napisał w zeszłym tygodniu, że „Merkel straciła cierpliwość do Polski” i spisała ją na straty jako ważnego partnera Niemiec w UE ze względu na łamanie praworządności, homofobię oraz konsekwentną antyniemiecką nagonkę w kontrolowanych przez PiS mediach. Podkreślam: napisał dziennikarz, nie niemiecki minister czy sama pani kanclerz. Tak wytłumaczył sobie obniżenie rangi konsultacji międzyrządowych w 30. rocznicę traktatu o przyjaźni do krótkiej wizyty prezydenta Steinmeiera.
Naturalnie na naszej nacjonalistycznej prawicy wybuchł gejzer oburzenia. „Jeżeli nas strofuje, to tylko daje świadectwo swojej frustracji i bezsilności” – odwinął się kolega europoseł Dominik Tarczyński. „Nie o czystość ustrojową chodzi, lecz miliardowe interesy i hegemonię. Jesteśmy w konflikcie polityczno-ideologicznym. Tu kompromisów nie ma” – zareagował Witold Waszczykowski. Kolejny tuz dyplomacji Marek Jakubiak uznał, że to „Pierwsze reakcje na zapowiedzi żądań reparacyjnych. #Reparations to początek dobrych relacji wzajemnych” (Twitter). Nawet rząd, w osobie ministra Szynkowskiego vel Sęk, uznał, że „Ten protekcjonalny ton jest groteskowy”. Ale najcelniej podsumował stan umysłu psychoprawicowych elit producent filmu Smoleńsk Maciej Pawlicki: „Czyli zmierzamy w stronę Niepodległości”.
Prawica nie przyjmuje do wiadomości, że Niemcy stracili na naszą rzecz 20 proc. swojego przedwojennego terytorium, że reparacji i Kresów pozbawił nas Związek Radziecki, że Niemcy głównie finansują nasze transfery z Unii i że to my – godząc się na zmianę umowy o gazociągu jamalskim – częściowo przyczyniliśmy się do budowy Nord Stream. Oraz że przy wszystkich różnicach interesów i zdań demokratyczne Niemcy wykonywały szereg przyjaznych gestów – także za rządów PiS.