[artykuł powstał na początku 2007 roku]
Tomasz Adamek obronił 7 października 2006 r. w Chicago tytuł mistrza świata w wadze półciężkiej w wiodącej w zawodowym boksie konfederacji World Boxing Council (WBC). W 12-rundowej walce po raz kolejny pokonał Australiczyka Paula Briggsa. 10 października wylądował w Krakowie, w południe był już w Gilowicach pod Żywcem i zajadał się drożdżowym ciastem w rodzinnym domu. – Tomuś po każdej walce wraca do domu – z dumą podkreśla matka Anna Adamek. Potem podaje pieczoną gęś. – Choć tym razem leciał przez świat wyjątkowo szybko.
Tak szybko, że Gilowice skromniej niż zwykle powitały mistrza. – Dopiero pod wieczór dowiedziałem się, że Tomek następnego dnia rano ląduje – mówi Aleksander Satława, wójt. Mało było czasu, żeby przygotować godne powitanie. Rano na lotnisko pojechał Zespół Pieśni i Tańca Gilowianka. Zabrali się też młodzi bokserzy z założonego przez mistrza klubu Cios-Adamek. Na rynku grała orkiestra dęta Ochotniczej Straży Pożarnej. – Ludzie w pracy, dlatego przyszło mniej niż zwykle – usprawiedliwiał się wójt. Adamek powiedział: – Dziękuję Bogu, że cały i zdrowy wróciłem do Gilowic. Z tłumu ktoś krzyknął: – A my dziękujemy za to, że pozostajesz sobą, choć naprawdę jesteś kimś!
Tomuś, po co ci to?
Bez mała całe Gilowice śledziły nocną walkę z Briggsem. Pani Anna dała się namówić na wspólne oglądanie pojedynku na telebimie w kawiarni u znajomego. – Ale nic nie widziałam – śmieje się. To co robiła przez 12 rund? – Przez wszystkie rundy, bez jeden minuty w tej ostatniej, leżałam w fotelu z zakrytą głową – tłumaczy. – Ja okrutnie nie lubię oglądać, jak Tomuś boksuje, jak go biją albo on bije – wyznaje.