„Kurator musi was pilnować, bo robicie rzeczy skandaliczne i na to wam nie pozwolimy” – grzmiał w Sejmie w czasie ubiegłotygodniowej dyskusji nad swoim odwołaniem Przemysław Czarnek. Zapowiedział, że chce, żeby „odpowiednie organy państwa, w tym kuratorzy oświaty, stali na straży normalności w szkołach i braku możliwości demoralizacji dzieci przez rozszerzoną edukację seksualną”, co „zdarza się w wielkich miastach, jak Poznań i Warszawa”. Wniosek o wotum nieufności dla szefa MEiN przepadł („za” 205 głosów, 236 „przeciw”), ale zniknęły ostatnie wątpliwości, co do tego, jaką rolę po wejściu w życiu tzw. lex Czarnek – czyli nowelizacji prawa oświatowego – będą pełnić kuratorzy oświaty. Staną się programowymi kierownikami szkół; będą mogli blokować zajęcia dodatkowe, projekty i wycieczki proponowane przez rodziców oraz podejmować jednoosobowe decyzje o usunięciu ze stanowiska dyrektorów. Staną się oczami i uszami Czarnka w terenie.
Tę zależność od władzy widać dobrze na podstawie informacji publicznej udzielonej posłankom KO Aleksandrze Gajewskiej i Krystynie Szumilas. Chodzi o wysokie nagrody przyznane kuratorom, którzy w ostatnim czasie zakazywali uczniom popierania strajków kobiet albo warsztatów z edukacji seksualnej. Łącznie 80 tys. zł nagród otrzymała w ubiegłym roku mazowiecka kurator oświaty Aurelia Michałowska oraz dwoje jej zastępców. Wszyscy powołani za czasów Anny Zalewskiej. Michałowska w 2018 r. kandydowała z list PiS do sejmiku województwa mazowieckiego, a rok później – też z PiS – do Sejmu, ale bez powodzenia (podobnie jak wicekurator Dorota Skrzypek, również nagrodzona). Kurator jest znana głównie z tego, że domagała się wycofania zajęć z edukacji seksualnej i przestrzegała przed uczestniczeniem w jesiennych protestach przeciwko zakazowi aborcji.