Czas pokaże, na ile Angela Merkel swą dwudniową wizytą dobrej woli w Warszawie i na Helu potrafiła zdobyć zaufanie braci Kaczyńskich i przekonać ich do kooperacyjnej a nie konfrontacyjnej wizji Europy i stosunków polsko-niemieckich. Pani kanclerz wie, że ma w Polsce dobre karty, ponieważ jest postrzegana jako następczyni bardziej Helmuta Kohla niż Gerharda Schrödera. Ta dwudniowa wizyta była pomyślana raczej jako sesja terapeutyczna dla kulejących od dłuższego czasu stosunków polsko-niemieckich. Pani kanclerz przyjechała do braci Kaczyńskich z zamiarem stworzenia nareszcie atmosfery prywatnego zaufania, opartego na osobistym, nieformalnym kontakcie, który w sytuacjach kryzysowych pozwala polegać na partnerze, nawet jeśli jest on odmiennego zdania, ponieważ rozumie i akceptuje logikę kompromisu i wielkiej wspólnoty interesów, która łączy wszystkich członków UE.
Tej metody politycznej Angela Merkel nauczyła się od Helmuta Kohla, który zarówno w polityce wewnętrznej, jak i zagranicznej starannie pielęgnował kontakty nieformalne, niemal nie odchodząc od telefonu. Natomiast jak dotąd miała kłopoty z nawiązaniem dialogu z braćmi Kaczyńskimi, którzy wielokrotnie pokazywali, że politykę pojmują jako okopywanie się w umocnionych szańcach, namierzanie wroga i ostrzeliwanie go z dystansu, oraz starannego unikaniu kontaktów z ludźmi z nie swojego obozu.
Ofensywa komplementów
Swą wizytę pani kanclerz rozpoczęła od ofensywy komplementów. I to na tyle udanej, że nawet Jarosław Kaczyński próbował odpowiedzieć dość nieporadnym uśmiechem. Państwo wiecie – powiedziała w audytorium maximum Uniwersytetu Warszawskiego, – że wyrosłam w byłej NRD, ale w moim życiu Polska była cały czas obecna, poprzez filmy Wajdy, muzykę Szopena, powieści Szczypiorskiego i biografię Marii Curie-Skłodowskiej.