Partia Kaczyńskiego nie odniosłaby takiego politycznego sukcesu, gdyby bazowała tylko na swoich członkach i partyjnych strukturach. Aby w pełni opanować państwo, korzysta z wielu pomocników, podwykonawców, rozmaitych „kretów”, „poputczików” czy tzw. pożytecznych idiotów. Ma w newralgicznych miejscach swoich zwolenników bez legitymacji, ale wiernych i zdeterminowanych. Powstały też niezliczone fundacje i stowarzyszenia, na które płyną pieniądze z rządowych instytucji, i są to często dotacje idące w miliony. Robert Bąkiewicz, zagłuszacz ostatniej demonstracji w Warszawie, to tylko jeden z rzeszy podwykonawców PiS, nawet jeśli sam postrzega się inaczej. Takich jak on są setki i tysiące. Można sporo o nich przeczytać nie tylko w ujawnianych czasami sprawozdaniach finansowych różnych rządowych agencji, ale także choćby w tzw. mailach Dworczyka. Obóz władzy na koszt państwa utrzymuje armię pozapartyjnych pomagierów, którzy wykonują usługi medialne, wydawnicze, propagandowe, „bojówkowe”, imprezowe itp.
Tworzenie tego pospolitego ruszenia nie rozpoczęło się w 2015 r. To był jeden z pomysłów Kaczyńskiego na odzyskanie władzy, i koncepcję tę wdrażał już w czasach, kiedy PiS był w głębokiej opozycji. Partia Kaczyńskiego nie mogła być za bardzo fundamentalistyczna religijnie, otwarcie antysemicka, jawnie ksenofobiczna czy nacjonalistyczna w stylu kibolskim. Tę brudną robotę wykonywali dla niej, i nadal to robią, właśnie rozmaici pomocnicy, niezwiązani formalnie z partią, ale trafiający do istotnej części jej wyborców, tych rozumiejących intencje swojego politycznego przywódcy, który musi trochę udawać „Europejczyka”. Wiadomo, władza nie wszystko może powiedzieć jako władza, ale różne wątki powinny się pojawić w obiegu publicznym, bo jakieś nisze nam aktywizują.