Sprawa urodzin Roberta Mazurka, na które znany dziennikarz zaprosił polityków rządu i opozycji, robiąc tym ostatnim niezłego psikusa, wzbudziła w mediach poruszenie tak wielkie i komentarze tak niezgodne ze sobą, że chyba czas najwyższy napisać jakąś nową „Etykę dziennikarską”.
Dawniej było jasne, gdzie są granice, to znaczy co wolno, a czego nie wolno dziennikarzowi. Jednakże powstanie nowego modelu komunikacji w sferze publicznej, zdominowanej dziś przez prywatne i półprywatne wypowiedzi w mediach społecznościowych, oraz czegoś, co nazywamy dziennikarstwem obywatelskim, sprawiło, że profesja dziennikarska straciła swoje wyraziste kontury. Wraz z tym pewnemu poluzowaniu czy relatywizacji uległ etos dziennikarski. Jeśli nie opowiemy sobie na nowo, kim jest dziennikarz, to za kilka lat może się okazać, że pozyskujący informacje zawodowy autor materiałów prasowych i większych prac reporterskich jest tak samo wiarygodny jak każdy inny człowiek, który coś pisze, nagrywa filmy czy publikuje swoje opinie. Nie jestem zwolennikiem surowej korporacyjnej dyscypliny, z jej kodeksami i koncesjami, lecz byłoby szkoda, gdyby zupełnie zanikły wszelkie standardy profesjonalnego dziennikarstwa, a każdy materiał oceniany był z osobna i „na oko” pod względem rzetelności warsztatu i źródeł, dobrych intencji i niezależności autora. W taki sposób można od biedy oddzielić uczciwe pisanie od nieuczciwego, jednakże jakość i wiarygodność to coś znacznie więcej.
Kwestią kluczową wydają mi się granice i transparencja. Jeśli zawodowy dziennikarz czymś jeszcze ma się różnić od pozostałych „nadawców medialnych”, to chyba jasno określonymi zasadami, których przestrzega. I to się nam właśnie jakoś pogubiło. A pogubiło się dlatego, jak sądzę, że odeszliśmy (generalnie słusznie) od puryzmu, zabraniającego dziennikarzom interpretować i oceniać (również od strony moralnej) zjawiska i wydarzenia, a przede wszystkim odmawiającego im prawa do uczestniczenia w tych zdarzeniach i ingerowania w ich przebieg.