Dotychczasowy kodeks karny w rzeczonym art. 202 penalizuje pornografię z udziałem dzieci i zwierząt, prezentowanie pornografii nieletnim oraz narzucanie jej odbioru osobom, które sobie tego nie życzą. Teraz ma być zakazana wszelka pornografia, a samo jej przechowywanie, przesyłanie, przenoszenie i przewożenie zagrożone będzie karą pozbawienia wolności do roku. Jeszcze większa kara grozi za czerpanie zysków z pornografii – do dwóch lat więzienia.
Negatywnie propozycję PiS oceniła Krajowa Rada Sądownictwa twierdząc, że są wątpliwości co do skuteczności tego rodzaju regulacji. Sędziowie wiedzą, co mówią, brak jest bowiem porządnej definicji pornografii, każdorazowo trzeba wzywać biegłych, którzy też mają różne zdania. Dla jednych będzie to każde zdjęcie stosunku, dla innych akt seksualnej przemocy. Pogląd, jaki prezentują posłowie PiS, że pornografia to wszystko, co powoduje podniecenie seksualne, łatwo sprowadzić do absurdu, bo może być to także fotografia narzeczonej. Debata na temat pornografii jak sama pornografia: podnieca, ale nic konkretnego z tego nie wynika.
Już 7 lat temu Sejm uchwalił co prawda całkowity zakaz produkcji i rozpowszechniania pornografii, ale prezydent Kwaśniewski ustawę zawetował, argumentując, że nadmiernie ingeruje ona w konstytucyjnie gwarantowaną sferę prywatności obywateli. Obecnie urzędujący prezydent najpewniej nie będzie miał takich obiekcji. Już jako prezydent Warszawy chciał zwalczać agencje towarzyskie, przeszkadzały mu peep-showy w centrum stolicy. Tak więc propozycja PiS ma szansę na przegłosowanie przez parlament także jako rodzaj rekompensaty za zapewne nieudaną próbę nowelizacji konstytucji w sprawie życia poczętego. Byłoby to też jakieś mocne zwieńczenie tego nurtu naprawy moralnej IV RP, którego przejawem były wcześniejsze propozycje cenzurowania pism dla młodzieży i ogólnie – ochrony przed złymi treściami. Trudno przypuszczać, aby koalicyjne przystawki chciały stawiać się PiS w takiej sprawie. Przeszkodą może tu być ewentualnie niepewna większość koalicji w Sejmie, jak też Trybunał Konstytucyjny, jeśli ustawa zostanie potem zaskarżona.
Jeśli proponowana nowelizacja zostanie przegłosowana, rodzima branża porno będzie musiała zwinąć interes, z kiosków poznikają wydawnictwa zdefiniowane jako pornograficzne, a ich przewóz do Polski z zagranicy będzie traktowany jak przemyt. Z krajobrazu ulic znikną sex-shopy, a z oferty polskich stacji telewizyjnych programy erotyczne, bo nawet jeśli się zakłada jakąś różnicę między erotyką a pornografią, nadawcy nie będą ryzykować i ugną się pod presją rewolucji moralnej wyposażonej w odpowiednie sankcje. Z tabloidów znikną rozebrane panie. Ciężka sprawa będzie z „Playboyem”.
W marcu tego roku TNS OBOP przeprowadził sondaż na reprezentatywnej próbie mieszkańców Polski w wieku 15 i więcej lat, pytając respondentów między innymi o to, czy państwo ma prawo zabronić dorosłym ludziom korzystania z pornografii. Trzy czwarte pytanych odmówiło państwu tego prawa, a przeciwnego zdania było tylko 19 proc. Ciekawe, że wśród respondentów określających swoje poglądy jako prawicowe aż 80 proc. sprzeciwia się takiej antypornograficznej ingerencji państwa.
Wyniki sondażu wydają się zaskakujące, bo wcześniej prowadzone badania nad stosunkiem Polaków do pornografii wskazywały, że za jej prawnym zakazem opowiadała się mniej więcej połowa pytanych. Owszem, respondent inaczej reaguje na pytanie, czy pornografia powinna być legalna, a inaczej, gdy pyta się, czy państwo ma prawo tego czy owego zabronić, ale przecież jakieś wnioski wypływają z faktu, że znakomita większość obywateli nie życzy sobie, by władza decydowała o tym, co mogą, a czego nie mogą oglądać.
To prawda, społeczeństwo polskie generalnie pozostaje w wielu sprawach bardziej konserwatywne od na przykład mieszkańców zachodniej Europy, ale jego spora część pamięta, iż jedną z uciążliwości życia w czasach PRL była cenzura i arbitralne orzekanie, co jest lub nie jest zgodne z moralnością socjalistyczną i normą obyczajową. Pamięta się także, iż rządząca wówczas partia była dokładnie tak samo pruderyjna jak dzisiejszy LPR i antypornograficzny aktywista PiS Marian Piłka.
Pornografia jest w Polsce legalna od 1998 r., choć oczywiście była obecna już wcześniej i w zasadzie od początku III RP rodacy kojarzyli jej mniej lub bardziej śmiałą ekspansję ze zmianami wynikającymi z transformacji, czyli zniesieniem cenzury, otwarciem się na Zachód, większą niż dawniej swobodą obyczajową. Debaty publiczne, takie jak ta w 2000 r., kiedy parlament zdecydował się na delegalizację pornografii, uwyraźniały i wyostrzały linie podziału na rygorystów i liberałów – i potwierdzały to stosowne badania demoskopijne, w których ujawniały się dwie Polski. Jedna bliższa była ideałowi społeczeństwa otwartego, uznająca wartość tolerancji i wolności wyboru. Druga, po części przynajmniej, dotknięta traumą kulturowej transformacji. Dla tej drugiej rzeczywistość polska po 1989 r. jawiła się chaosem, a przy tym krainą postępującej rozpusty.
Na takim poczuciu dezorientacji i zagrożenia wyrosło imperium ojca Rydzyka. Reakcją na widmo chaosu bywa przecież często akceptacja dla rygoryzmu i zwrot ku tradycjonalizmowi. Tak było choćby w Stanach Zjednoczonych w okresie Wielkiego Kryzysu, kiedy nastąpił wyraźny wzrost religijności, a rozmaici liderzy opinii znajdowali poklask, gdy domagali się powrotu do surowych obyczajów.
Dziś w Polsce kryzysu na szczęście nie ma, Radio Maryja ma niewiele ponad 2 proc. udziałów w rynku, zaś od wspomnianego 1998 r. nie odnotowano jakiejś spektakularnej fali społecznych protestów przeciw zalewowi pornografii, choć liczba tytułów prasowych o charakterze pornograficznym wzrosła od tamtego czasu pięciokrotnie. Podejmowane co jakiś czas akcje nakłaniania kioskarzy do rezygnacji ze sprzedaży takich pism, organizowane między innymi przez Radio Maryja i Młodzież Wszechpolską, nie odniosły żadnego skutku. Podobnie było z próbami zamalowywania ulicznych reklam rzekomo gorszących golizną – wysiłki stróżów moralności o wiele częściej drażniły i narażały ich na kpiny.
Z potocznej obserwacji można wnosić, że pornografia po prostu przestała być dla Polaków sensacją. W 2003 r. otwarto w Warszawie pierwsze kino z filmami porno. Na pierwszym seansie z 330 miejsc zajętych było zaledwie 30. Po niedługim czasie przedsięwzięcie padło. Regały w Empikach i salonach prasowych przeznaczone na pisma dla dorosłych zdają się nie przyciągać szczególnej uwagi, co można tłumaczyć wstydliwością potencjalnych nabywców, aliści wiadomo, że świerszczyki nie zbierają większej klienteli niż niszowe pisma hobbystyczne.
Dziś na świecie i w Polsce pornografię konsumuje się głównie via Internet, gdzie jest bardziej intymnie i mniej wstydliwie. Skala zjawiska jest ogromna: około 5 mln witryn pornograficznych – ponad 400 mln stron. Jedna czwarta zapytań w największych wyszukiwarkach, np. Google czy Yahoo, dotyczy pornografii. Trudno na to nie trafić, nawet przypadkowo, należy więc zakładać, że każdy internauta musiał się z tym zetknąć. W kawiarenkach internetowych często na dzień dobry mamy na monitorze zaproszenie na jakieś strony porno, czyli korzysta się z nich nawet w miejscach publicznych.
Pornografia w Internecie jest internetowym państwem w państwie. Wchodząc na jakąkolwiek stronę porno, wędrujemy niemal w nieskończoność – jesteśmy zapraszani na coraz to nowe strony i namawiani do korzystania z coraz to nowych plików i usług. Struktura przypomina powieść szkatułkową albo rosyjską matrioszkę. Zwykle kończy się to koniecznością resetu, bo w pewnym momencie wyjść się po prostu nie da, ale sama reguła powoduje niebywały ruch w Internecie i tym samym generuje zyski operatorów i właścicieli stron.
Gdybyśmy brali pod uwagę wyłącznie tradycyjne media – druk, film – można by sądzić, że w Polsce pornobiznes znajduje się w głębokim kryzysie – prasa pornograficzna sprzedaje się słabo, wiele wypożyczalni filmów nie prowadzi sekcji z erotyką. Ale każde wydawnictwo pornograficzne ma swoją stronę internetową.
Pornografia istniała zawsze, zmieniały się tylko sposoby dostępu do niej, nośniki medialne i restrykcje prawne. W rozwoju tego zjawiska można wyróżnić dwa momenty przełomowe. Pierwszym była fotografia i film (pornografia stała się częścią kultury audiowizualnej). Drugim komputer osobisty i Internet (pornografia stała się częścią kultury multimedialnej).
Zawsze rządziła zasada: im bardziej rozpowszechniony nośnik, tym większy dostęp do treści pornograficznych. Niecenzurowany Internet stwarza jednak inną sytuację: znikają bariery dostępu według kryterium wieku potencjalnego odbiorcy, co generuje określone niebezpieczeństwa sygnalizowane przez psychologów i seksuologów. Owe niebezpieczeństwa stanowią najmocniejszy w sumie argument zwolenników walki z pornografią, warto jednak zapytać posłów wnioskujących o radykalną delegalizację i penalizację pornografii, czy i jak zamierzają cenzurować Internet. Rozsądek podpowiada, że w tym wypadku można co najwyżej apelować do rodziców, by instalowali w komputerach użytkowanych przez dzieci filtry blokujące dostęp do stron z erotyką.
Z przywołanych wcześniej badań OBOP wynika, że młodzież w wieku 15–19 lat, a więc grupa wiekowa najintensywniej korzystająca z Internetu w celach rozrywkowych, stosunkowo najliczniej (25 proc.), obok osób w wieku ponad 60 lat (28 proc.), opowiada się za zakazem pornografii.Podobne wyniki przynosiły badania CBOS i Demoskopu z 2000 r. Można by sądzić, że młodzież polska nie jest aż tak bardzo zdemoralizowana, jak uważają bojownicy walki ze zgorszeniem. Trzeba jednak wziąć pod uwagę jedno zastrzeżenie: młodemu, a zwłaszcza niepełnoletniemu człowiekowi trudniej się przyznać, że robi coś, co mogłoby uchodzić za niestosowne, więc nie da się wykluczyć, iż w tym wypadku deklaracje niekoniecznie muszą się pokrywać ze stanem faktycznym.
Z drugiej strony warto zauważyć, że odsetek respondentów sondażu OBOP, którzy opowiadają się za antypornograficzną ingerencją państwa, gwałtownie maleje (do 12 proc.) w grupie wiekowej 20–29 lat. Prawdopodobnie jest tak, jak uważają badacze odbioru pornografii: najmłodsi mimo wszystko nie mają do niej tak swobodnego dostępu jak starsi, więcej jest wśród nich takich, którzy z pornografią się jeszcze nie zetknęli, a z doświadczeń badawczych wynika, że ci, którzy z pornografią nie mieli kontaktu, częściej opowiadają się za jej zakazem.
Prof. Jacek Hołówka w podręczniku „Etyka w działaniu” tak komentuje zdarzające się w różnych czasach i miejscach próby prawnego i politycznego przeciwdziałania „zgorszeniu publicznemu”: „Efektem tych uporczywych i obskuranckich zabiegów były: zablokowanie możliwości taktownego rozmawiania na temat seksu w sytuacji publicznej, lęk przed wychowaniem seksualnym w szkole, cenzura informacji na temat zaburzeń i nadużyć seksualnych. Ograniczeń tych nie stosowano tylko do sensacyjnych rewelacji, które rzekomo przestawały być gorszące, gdy bulwersowały. W pruderyjnym i zakłamanym społeczeństwie prasa może się rozpisywać o ekscesach seksualnych i zboczeńcach, natomiast niedopuszczalne jest wychowanie seksualne w szkole”.
Bez trudu można sobie wyobrazić, że gdy posłowie przeforsują zakaz pornografii, w niczym nie zmieni to dobrze już nam znanej praktyki tabloidów. Z jednej strony żerują one na drastyczności i sensacji, a z drugiej obłudnie piętnują rzekome czy autentyczne przejawy tak zwanych nieobyczajnych zachowań, przedstawiając je w najdrobniejszych szczegółach. Tego typu perwersja medialna posłów wnioskodawców nie przejmuje, bo liczy się samo hasło „pornografia”, zaś walka z pornografią, podobnie jak znów zaostrzająca się walka z aborcją, stanowią integralny element politycznej wizji, w której wolność utożsamiona ze swawolą może być złożona na ołtarzu upragnionego porządku.