Hajnówka. Spokojna ulica z zadbanymi przedwojennymi domami z drewna. Siedzimy w jasnej i przytulnej kuchni. Anna K., młoda kobieta, najpierw spokojnie relacjonuje, co widziała w lesie, ale w pewnym momencie wybucha płaczem. – Nie myśl, że jesteśmy beksy z lasu, my naprawdę się ogarniamy, zbieramy rzeczy, próbujemy robić, co możemy, ale tego się znieść nie da, na to patrzeć nie można. Ludzie umierają w lesie, a to, co państwo polskie ma im do zaproponowania, to są kolejne szwadrony wojsk, wyłapujące ich i wywożące na ziemię niczyją. A jak my dojdziemy do tych ludzi w lesie, to co im możemy zaproponować? Termos z herbatą, ciepłe ubranie i pozostawienie ich w tym zimnie?
• • •
Obecnie po stronie polskiej 17 tys. funkcjonariuszy pilnuje granicy, gromadzony jest ciężki wojskowy sprzęt. Służby tropią uchodźców, którzy podchodzą bliżej skupisk ludzkich, robią też obławy w lesie. Anna K.: – Panuje tu terror jak podczas wojny. Ale na wojnie przynajmniej wszystko jest jasne. A to jest gorsze niż wojna, bo tutaj połowa społeczeństwa zaprzecza temu, co się dzieje. Uważa, że to jakaś mistyfikacja, że kryją się za tym czyjeś cele polityczne. Ludzie komentują sytuację uchodźców pytaniem: czemu oni wyruszają z domu i po co biorą dzieci?
W strefie, pozostającej poza stanem wyjątkowym, mieszane patrole policji i straży granicznej ustawione są na drogach co kilkanaście kilometrów. Nie sprawdzają papierów, tylko kontrolują, czy nie są przewożeni „podejrzani” pasażerowie bez dokumentów. Jeśli ktoś zostanie złapany, a trudno sobie wyobrazić, że można tego uniknąć przy tak gęstych kontrolach, zostaje odwieziony na granicę z Białorusią i przepchnięty przez nią. Nie ratują go przed tym ani prośba o azyl, ani wycieńczenie.