Oczywiście widuję takie szkoły i nauczycieli, którzy mają pomysł na to, by robić coś wbrew tej dziwnej zasadzie, działających w jakiejś coraz niżej w podziemie schodzącej edukacyjnej partyzantce, ale ogólnie to raczej bieda. Symbolem edukacji opisanej przez Alberta Camusa jest dla mnie niejedna książka wypożyczona ze szkolnej biblioteki – obłożona w szary pakowy papier lektura szkolna, w wydaniu na pożółkłym papierze robionym z celulozy produkowanej jeszcze w komunistycznych fabrykach, pachnąca kurzem i brudna od palców osób, które przez dekady przewracały jej strony. Lektura przerobiona przez pokolenie na lekcjach w zatęchłych od młodego potu klasach, wedle tej samej sztancy, niezmiennej, trwałej i chronionej przez system edukacji jak pomnik smoleński przez polską policję.
Niechaj tą lekturą będzie na przykład znany każdemu dziecku wiersz „Do matki”, gdzie poeta powiada: „Zadrży ci nieraz serce, miła matko moja/ Widząc powracających i ułaskawionych./ Kląć będziesz, że tak twarda była na mnie zbroja/ I tak wielkie wytrwanie w zamiarach szalonych”. Co, jak wiadomo wszystkim Polakom, napisał po klęsce powstania listopadowego Juliusz Słowacki do Salomei Becu. Wielkim poetą był, choć u Gombrowicza Gałkiewiczowi duszy nie przewiercał na wskroś. Ale może gdyby Gałkiewiczowi powiedzieć to wszystko, czego się dowiedziałam nie ze szkoły bynajmniej, ale z książki Marty Justyny Nowickiej „Słowacki wychodzenie z szafy”, to nawet jego by na wskroś przewierciło i zrozumiałby „dlaczego w poezjach wielkiego poety, Juliusza Słowackiego, mieszka nieśmiertelne piękno, które zachwyt wzbudza?”.
Biografia ta, na której okładce dobrze znana mi twarz Juliusza ukazana została przez Bartka Arobala, autora okładki, w sposób, który klasycznie kształcone w krakowskich gołębnikach polonistyczne serca może jakoś niepokojąco wzbudzić, urzekła mnie od pierwszych stron.