Bo to nawet nie jest kwestia wiary w takie czy inne bóstwo. Z najdawniejszymi przodkami łączy nas wrażliwość na wielkie cykle przyrody, a przez to również na przesilenie zimowe, które zapowiada „zwycięstwo słońca” i „zmartwychwstanie” roślinności. I nie ma się czego wstydzić, jakkolwiek każde świętowanie musi mieć swoją oprawę, a z nią mamy czasami kłopot. Bo też częścią oprawy świąt zawsze jest jakaś czarowna opowieść o bóstwach, herosach i cudach, czyli mit, a tych nie umiemy już słuchać. Nie odbieramy ich jak zwykłych legend, czyli fikcji, ani jak opowieści o faktach, jak chciałaby tego religia. Są dla nas czymś pośrednim, a właściwie nie wiadomo czym. Upychamy je w krajobrazie naszych wyobrażeń i praktyk, godząc się na kolejną niespójność w naszym życiu. Nie brakuje jednakże ambitnych ludzi, którzy chcieliby odpowiedzi na pytanie o możliwość wyznawania wiary religijnej, łącznie z jej mitologią, pomimo respektu dla rozumu.
Jako pierwszy badał tę kwestię Immanuel Kant. Całe jego dzieło można odczytać jako próbę odpowiedzi na pytanie o możliwość zachowania spójności i konsekwencji przez osobę, która respektuje autorytet nauki, a jednocześnie wierzy w dogmaty religii i w sposób szczery uczestniczy w obrzędach religijnych. Koncepcja Kanta, przyjęta przez wielkie formacje chrześcijańskie, łącznie z Kościołem katolickim (np. w encyklice Jana Pawła II Fides et ratio) jest następująca. Nauka nie zajmuje się bytem jako takim, lecz dostępnym rozumowi i zmysłom światem materialnym. Nie odpowiada na pytanie, skąd się wziął ani do czego zmierza. Tego rozum wiedzieć nie może, lecz może skłaniać – w imię spójności i ogólnej sensowności świata – do myślenia, że porządek przyrody i porządek obowiązków moralnych są dziełem Boga, który będąc Dobrem, prowadzi świat i ludzkość ku zbawieniu.