Filmowym hitem ostatnich tygodni jest produkcja Netflixa „Nie patrz w górę”. Na świecie obejrzało ją już pewnie ze 100 mln ludzi, w Polsce to też wkrótce będzie lider oglądalności, nawet przed „Dziewczynami z Dubaju”. To kino, które trudno zakwalifikować gatunkowo, bo miesza różne formy – jest pastiszem, satyrą, dramatem katastroficznym, komedią, ale przede wszystkim jest filmem politycznym. I takim podlega interpretacjom (warto przeczytać, co o tym fenomenie pisze u nas Jakub Majmurek). Nie będę ujawniał fabuły, zresztą niezbyt skomplikowanej i jawnie odwołującej się do paru hollywoodzkich klasyków SF, ale potrzebne jest choćby minimalne uzasadnienie naszego okładkowego obrazu.
Otóż ludzkości grozi katastrofa – tu akurat kometa na kolizyjnej orbicie, ale może być pandemia, zagłada klimatyczna, wojna jądrowa, każde globalne czy lokalne zagrożenie – a politycy, media, widzowie, wyborcy, internauci tak są zajęci sobą, tak podzieleni, rozbawieni, ogłupieni teoriami spiskowymi, że spontanicznie i masowo wybierają ucieczkę od rzeczywistości. Hasło „Nie patrz w górę!” staje się spoiwem ruchu politycznego, mocno przypominającego radykalnych trumpistów (akurat obchodziliśmy rocznicę ich ataku na Kapitol), ale też wszelkie populistyczne formacje karmiące się (i karmione) kłamstwem, nieufnością, ignorancją, narodowymi i kulturowymi mitami, pogardą dla „elit”. Skojarzenia filmu z polską rzeczywistością polityczną AD 2022 są więc nieuniknione.
Obóz władzy zaczyna nowy rok od wielkiej kumulacji, można powiedzieć – roju afer i kłopotów (wielu z nim poświęcamy w tym numerze warte lektury analizy).