Na prośbę o rozmowę odpisał, że „jeszcze nie udziela się medialnie”. Ale osoby mające z nim kontakt zapewniają, że jego powrót do życia publicznego jest już całkiem bliski. W pewnym sensie nawet już wrócił. W ubiegłym tygodniu jego partia Porozumienie przekazała Polsce 2050 uwagi do programu gospodarczego tej ostatniej. Komentarz był firmowany nazwiskiem Gowina, do tego były wicepremier dołączył odręcznie napisany list.
Niektórzy są zaskoczeni takim obrotem sprawy. Bo kiedy pod koniec listopada krakowski polityk znalazł się nagle w szpitalu z objawami załamania nerwowego, podobno miał deklarować odejście z polityki. Dosyć szybko stanął jednak na nogi i jeszcze przed świętami wrócił do domu. Słychać w jego otoczeniu, że odbudował się mentalnie. I że wszystkie jego polityczne ambicje sprowadzają się teraz do jednego tylko celu: jak najszybszego zakończenia rządów PiS.
Pragnienie odwetu jest w pełni zrozumiałe. Chociażby za sprawą grudniowej publikacji prorządowego tygodnika „Sieci” o rzekomej próbie samobójczej Gowina. Takie plotki faktycznie krążyły za kulisami polityki i pewnie było kwestią czasu, jak wypłyną na powierzchnię. Sprawa jest wrażliwa, ale w końcu chodzi o jednego z do niedawna najważniejszych polskich polityków. I choć jego osobisty dramat bezpośrednio poprzedzała ostra infekcja Covid-19, to nie ulega raczej wątpliwości, że właściwym jego tłem były polityczne napięcia, którym Gowin podlegał od co najmniej półtora roku. Czy opinia publiczna miała prawo zapoznać się z doniesieniami o jego załamaniu? To kwestia do dyskusji, chociaż o ostatecznym odbiorze decyduje zwykle ogólny ton materiału, intencja autorów.
Partyjny wróg ludu
„Sieciom” nawet nie bardzo się chciało udawać empatię. Publikacja przede wszystkim miała pokazać, jak marny los czeka buntowników w obozie Zjednoczonej Prawicy.