W komentarzach na temat afery Pegasusa dominuje opinia, że ta sprawa nie obchodzi wyborców PiS; przejmują się politycy i zwolennicy opozycji oraz liberalne media, dla których to skandal większy niż Watergate. Lojalnemu wobec PiS elektoratowi wystarcza oficjalna wersja, że chodziło o zwalczanie przestępczości, a opozycja histeryzuje. Wniosek: PiS-owi, jak dotąd, udaje się utrzymać skandal na zewnątrz swojej zahartowanej, małoprzepuszczalnej bańki informacyjnej. Czy można jakoś rozszczelnić tę bańkę? To pytanie wraca przy każdej kolejnej aferze z udziałem ludzi władzy, po której sondaże partii ani drgną. W sprawie Pegasusa nadzieje są wiązane z ewentualnym powołaniem sejmowej komisji śledczej, której PiS nie mógłby tak ignorować i przemilczać jak nieposiadającej śledczych uprawnień komisji senackiej. Pamięć o „komisji Rywina”, która rozbiła i pogrążyła potężne wówczas SLD, jest bardzo ekscytująca. Nie liczyłbym jednak na skuteczne zgrillowanie PiS. Czasy się zmieniły: nie ma już jednej opinii publicznej; prawda występuje tylko w wersjach alternatywnych; władza ma w ręku potężny i centralnie zarządzany aparat propagandowy, jak żadna formacja rządząca Polską po 1989 r., a nawet przed. Jest też – co potwierdzają dziesiątki maili ze skrzynki Michała Dworczyka – sprawna piarowo i cyniczna do bólu. Nie cofnie się przed użyciem wszelkich trików paraliżujących prace komisji.
Sprawa jest zresztą trudna dowodowo. Bez wątpienia od tygodni w służbach trwa intensywny proces zacierania śladów po Pegasusie. W dodatku były dyrektor pionu techniki operacyjnej CBA, który instalował w Polsce ten system i opracowywał dla niego procedury, zmarł w ubiegłym tygodniu i przed komisją śledczą nie stanie. Czy pojawią się wiarygodne dokumenty? Czy znajdzie się jakiś świadek koronny?