„Minister zdrowia nie docenił siły internetu. Ściągnięcie e-recepty to tylko 5 minut. I jak teraz wszyscy mają internet, to pigułka dzień po jest wszędzie dostępna” – to jeden z facebookowych wpisów w grupie, w której trwa wymiana informacji m.in. o tym, jak szybko zdobyć w Polsce antykoncepcję awaryjną. A ta jest od blisko 5 lat dostępna jedynie na receptę, ale paradoksalnie łatwiejsza do zdobycia niż kiedykolwiek wcześniej.
W 2017 r. najpierw dość szybko zorganizowała się grupa Lekarze Kobietom, do której zgłosiło się ponad 200 lekarzy i lekarek z całej Polski, także z małych miejscowości, którzy wydają po konsultacji medycznej recepty pro publico bono lub za symboliczną złotówkę, rezygnując z części opłaty za wizytę w gabinecie prywatnym. Przez pierwszy rok działalności (od lipca 2017 do lipca 2018 r.) do grupy zgłosiło się blisko 8,7 tys. kobiet. Również europejska organizacja Women on Web wydaje za darmo lub za symboliczną opłatę recepty transgraniczne, które można zrealizować w polskich aptekach. Ale potrzeby są dużo większe: w 2016 r., tuż przed reformą Konstantego Radziwiłła, sprzedano w Polsce 240 tys. tabletek ellaOne. Rynek odpowiedział na te potrzeby.
Rewolucyjne jest to, co się zadziało w telemedycynie. „Jesteśmy dla Ciebie w weekendy! E-recepta nawet w 10 minut!” – reklamują się wyrastające jak grzyby po deszczu serwisy medyczne, w których po krótkiej konsultacji medycznej można otrzymać e-receptę na telefon lub e-mail (nie tylko zresztą na antykoncepcję). Działają one jako podmioty lecznicze w rozumieniu ustawy z dnia 15 kwietnia 2011 r. o działalności leczniczej. Od początku 2020 r. każda apteka ma obowiązek realizowania wydanej przez nie e-recepty. Ich oryginalność jest prosta do zweryfikowania w aptece.