Niespodziewane ogłoszenie przez Mateusza Morawieckiego kolejnej rewolucji podatkowej jest cichym przyznaniem, że tzw. Polski Ład jest nienaprawialny. Zresztą premier o swoim flagowym programie nawet nie wspomniał – po prostu zakomunikował zmiany, które go unieważniają. Rząd w końcu uświadomił sobie, że trwanie przy nieładzie oznaczałoby nie tylko pogłębianie chaosu, ale też spadki PiS w sondażach. Nowy system PIT ma być kolejną odsłoną antyputinowskiej oraz antyinflacyjnej tarczy, dzięki której Polacy łatwiej zniosą wojenną drożyznę.
Bałaganu i tak nie da się uniknąć, ponieważ nowy system podatku PIT ma obowiązywać od lipca tego roku. Może to być zgodne z prawem tylko wtedy, gdy wszyscy podatnicy na zmianach zyskają. Na wszelki wypadek premier obiecał – identycznie jak po wprowadzaniu Polskiego Ładu – że osoby, które uznają, że zmiany są dla nich krzywdzące, będą mogły w zeznaniu PIT za 2022 r. rozliczyć się według starych zasad. A zatem według… Polskiego Ładu. Obietnica, że skrzywdzeni Ładem rozliczą się według systemu 2021 r., nie została zapisana w prawie.
Zmianą, która już na pierwszy rzut oka wydaje się korzystna, jest obniżka pierwszej stawki PIT z obecnych 17 proc. do 12. Ma to zrekompensować likwidację ulgi dla klasy średniej – niejasnej i trudnej do wyliczenia nawet dla fachowców. Podatek będzie niższy niż zapłacony według Polskiego Ładu, ale w przypadku osób lepiej zarabiających wyższy niż obowiązujący w 2021 r. Do 12 proc. podatku doliczyć bowiem trzeba 9 proc. składki na zdrowie.
Dla osób najmniej zarabiających oraz pobierających najniższe emerytury nowe zmiany są obojętne – te osoby zyskały na Polskim Ładzie dzięki kwocie wolnej od podatku w wysokości 30 tys. zł. W nowym systemie kwota ta ma nadal obowiązywać, podobnie jak suma 120 tys.