Język ukraiński coraz częściej w Polsce słychać, ale i widać. Po pierwszej fazie chaosu nawet stołeczny Dworzec Centralny przypomina już usiany komunikatami punkt informacyjny. Podobnie jak miejsca noclegowe, środki publicznej komunikacji, ale i zwykłe solidarnościowe billboardy w całym kraju. Także ogłoszenia w sieci (np. oferty pracy) ukazują się w co najmniej dwu wersjach językowych – po polsku, kierowane do „tymczasowych opiekunów”, którzy udzielają uchodźcom schronienia, i po ukraińsku do samych zainteresowanych.
Osobny „dział ukraiński” stworzył znów pozbawiony rządowej dotacji, wspierany głównie przez stołeczny samorząd internetowy magazyn kulturalny Dwutygodnik.com. „Codziennie zadajemy sobie pytanie, czy nasza praca jest wystarczająco ważna, żeby siedzieć przed komputerem, zamiast natychmiast jechać z zupą na dworzec kolejowy albo na granicę, ukraińską lub białoruską” – piszą redaktorzy magazynu, uznając, że najlepiej się przysłużą, oddając łamy ukraińskim autorom i artystom, przybliżając kulturę kraju, który „Putin tak bardzo pragnie wymazać z powierzchni świata”. Nawet Netflix opublikował listę seriali i filmów z dostępnym ukraińskim dubbingiem.
Europosłanka Danuta Hübner na swoim blogu na stronie POLITYKI słusznie zauważa: „Społeczeństwo polskie powinno być przygotowane, że staniemy się kiedyś społeczeństwem wielokulturowym. Właściwie to w ciągu kilku tygodni już się nim staliśmy”. Elementem tego procesu jest przyswajanie języka: Ukraińcy uczą się – albo będą się uczyć – polskiego, bo przyda im się zwłaszcza w szkole i na rynku pracy. Z mową nowych podopiecznych oswajają się polscy nauczyciele. Ale i generalnie rośnie zainteresowanie językiem sąsiada. Od wybuchu wojny do 7 marca o 1,8 tys.