Słuchaliśmy słów bliskich nam i jeszcze niespełna siedem lat temu dla nas oczywistych. Joe Biden podczas swojej wizyty w Polsce mówił o wolności i szacunku dla każdego człowieka, o niezależności mediów i systemu sprawiedliwości, odpowiedzialności za słowa i czyny. O przewadze mądrości i uczciwości nad bezczelną głupotą. Siłę demokracji przeciwstawił destrukcyjnym rządom autorytarnym. Oczywiście wiadomo było, że ma przed oczami piekło rosyjskich zbrodni na Ukrainie, ale nie wyłącznie.
Słowa Bidena powinni też wziąć do siebie nasi rządzący, choć pewnie nie przyszło im to do głowy. Musiały jednak uderzyć w dom przy Mickiewicza – do tego stopnia, że jego lokator przez dwa dni nie pokazał się nawet w oknie. Dopiero po wyjeździe prezydenta USA stawił się na zebranku kanapowej partyjki i właściwie powtarzał jego słowa. W przeciwieństwie do Bidena nie mówił jednak o wzajemnym wspieraniu się demokratycznych sił Zachodu, lecz o zjednoczeniu „patriotycznych sił” w Polsce. Czyżby PiS miał zamiar wrócić do słów o wyimaginowanej wspólnocie? Kaczyński przestrzegł co prawda przed czekającym nas kryzysem gospodarczym, ale znalazł także pozytywne elementy tego kryzysu. Mimo że będzie gorzej, będziemy się rozwijać, bo taka jest „istota naszego programu”. To nic nie znaczy, ale proszę, jak pięknie powiedziane. Oczywiście to i owo – niczym w Polskim Ładzie – w marszu się poprawi, ale obrany kierunek jest słuszny, zapewniał prezes. Wzmocnimy się pod każdym względem, bo PiS musi wygrać wybory. Czyli będziemy pili tę samą herbatkę, którą sączymy od prawie 7 lat, tyle że już przestudzoną i z dobrze znanym osadem na kubku. Fu!
Tych „fu” jest sporo, a każde gorsze od poprzedniego. Było parę chwil wzniosłych, ale wracamy do pisowskiego kagańca i korupcyjnej smyczy.