Niepoczciwi głupcy pytają mnie „a czy ty (w domyśle: Żydzie), chwyciłbyś za broń, gdyby wróg zaatakował twoją ojczyznę?”. Niewysłowiona pogarda czai się w tej insynuacji oraz absolutna pewność siebie oskarżyciela, że sam ruszyłby w bój. Jakaż wspaniała pycha wspiera zajadłą głupotę antysemity, gdy od stuleci, pokolenie za pokoleniem, wywyższa się nad tchórzliwego Żyda swym etnicznie podżyrowanym patriotyzmem. Zawsze odpowiadam mu tak samo – mój ojciec w sierpniu 1939 r. zgłosił się do poboru, lecz go odesłano. Wyszedł więc z Warszawy z cywilami. Patrioci nie dali mu szansy do siebie dołączyć. A cóż ja? Na co dzień cywil i niezguła, być może w czas próby okazałbym się wojownikiem? Któż siebie zna, zanim go sprawdzono… A zresztą, czyż nie można bronić ojczyzny innymi niż karabin narzędziami? Bywają wszak i nieuzbrojeni bohaterowie. Nieraz ich lekceważymy.
A bohaterów nie sieją. Wyrastają nie wiadomo jak, z wnętrz zwykłych ludzi, wprzódy latami siedząc w ich duszach, przyczajeni pod zwałami sadła, pospolitości i grzechu. Pracownica rosyjskiej telewizji Marianna Owsiannikowa wysługiwała się putinowskiej propagandzie przez dwie dekady, lecz przyszedł dzień, w którym rzuciła na szalę swój los, by mocno zaprotestować przeciwko napaści Rosji na Ukrainę. Nagrała przejmującą wypowiedź, a w czasie odczytywania propagandowych wiadomości w telewizji stanęła za spikerką z antywojenną planszą. Zobaczyła to cała Rosja, zobaczył świat. Władze wystraszyły się tak bardzo, że wciąż jej nie aresztowano, a jednocześnie uruchomiono plotki, że to wszystko było ukartowane. Kto naiwny, niechaj wierzy. Niestety, na rosyjską Mariannę czeka już prycza, gdzieś w archipelagu gułag, choć „proces karny” może się nieco przeciągnąć. Przeprowadzony natychmiast, stworzyłby męczennicę.