Kraj

Pizgacz wymiata

Sława i chwała to prawie to samo. Jedno nawet może znaczyć drugie w sąsiednich językach. A można by jeszcze dziś dopisać trzeci synonim – „zasięg”.

Chwała bierze się ze sławy, będącej przyczyną i następstwem zasięgów. Sława dobra czy też zła – to bez znaczenia. Bo czymże jest zła sława, skoro sama sławność wzbudza podziw, bez względu na to, czy podziwiana jest cnota, czy występek. A podziw to dla podziwianego samo szczęście – zapładnianie oddających się mu cudzych dusz i bytowanie w nich, jakby w zwielokrotnieniu. Żyjąc tak w innych, od biedy można nawet umrzeć.

Nie ma żadnego znaczenia, co sądzą krytycy o pisarstwie autorki o pseudonimie Pizgacz, skoro zaczytuje się w niej dziesięć razy więcej Polaków niż w książkach Olgi Tokarczuk, nie mówiąc już o moich felietonach. Mogę ze swoimi zasięgami buty czyścić Pizgaczowi, która z wyżyn swojej dwudziestoletniości daje mi bolesną lekcję pokory. Przez całe swe życie homme de lettres nie dostarczę społeczeństwu takiego quantum pobudek intelektualnych i emocjonalnych, jakie w ciągu tygodnia generuje na swoim profilu pisarskim Jej Literacka Wysokość Pizgacz. I ani sławy, ani chwały nawet w jednym procencie nie zażyję tak wielkiej, jak młody influencer, youtuber albo tiktoker, nieznany mi nawet ze słyszenia, lub masowy producent historii romantycznych, fantastycznych albo kryminalnych, do którego na targach książki ustawiają się grube warkocze kolejek bez widocznego końca.

Lecz i na Pizgacza przyjdzie kryska, gdy do produkcji kulturalnej wezmą się maszyny. Wieczorem zadawać będziemy parametry opowieści, takie jak wiek, wygląd, zajęcie czy miejsce zamieszkania bohaterów, plus kilka haseł w rodzaju „morderstwo” albo „zdrada”, a już rankiem czekać na nas będzie świeżutka powieść, gotowa do czytania, odsłuchiwania, a kto wie, czy nie do ładowania prosto do łba, z pominięciem zbędnej „literacji” i fonetyzacji.

Polityka 20.2022 (3363) z dnia 10.05.2022; Felietony; s. 88
Reklama