Od początku wojny na polskich porodówkach trwa ukraiński baby boom. Jak wynika z danych Ministerstwa Cyfryzacji, od 24 lutego do kwietnia przyszło na świat 2510 dzieci z ukraińskim obywatelstwem – ponad dwa razy więcej niż rok temu w tym samym czasie. Przyszłe oraz obecne matki uciekały przed wojną jako pierwsze – żeby ochronić swoje dzieci oraz zabezpieczyć poród z dala od huku rosyjskich bomb. – Można się spodziewać, że będziemy słyszeć o rodzących się w Polsce ukraińskich noworodkach jeszcze przez kolejne tygodnie i miesiące – mówi prof. Piotr Szukalski, demograf z Uniwersytetu Łódzkiego.
Opublikowane pod koniec kwietnia dane Głównego Urzędu Statystycznego dotyczące wskaźników urodzeń i zgonów nie napawają optymizmem. Kolejny miesiąc z rzędu powiększa się deficyt demograficzny, czyli różnica między liczbą zgonów i urodzeń – w całym 2021 r. (jeszcze pandemicznym) zmarło 519 tys. osób (rok wcześniej 477 tys.), a urodziło się 331 tys. dzieci (rok wcześniej 355 tys.). Jest gorzej niż w projekcji ludności Eurostatu na rok 2050, która i tak przewidywała szybkie starzenie się polskiego społeczeństwa. To zaskoczenie także dla demografów. – Zdawaliśmy sobie sprawę, że 70–80 lat po powojennym wyżu urodzeń liczba zgonów będzie wysoka, ale miały to być znacznie mniejsze liczby. Z drugiej strony po 1983 r. mieliśmy do czynienia z 20-letnim spadkiem urodzeń i to jest też czynnik, który determinuje liczbę urodzeń. Pojawiła się jednak pandemia i wojna w Ukrainie. Dwa potężne kryzysy społeczno-polityczne, które wpłynęły na decyzje o zakładaniu rodzin oraz na wskaźnik umieralności – mówi prof. Szukalski. I dodaje, że nadzieją może być następująca zwykle po kryzysach faza kompensacji, choć z góry wiadomo, że nie uda się nadrobić straconego czasu.